Dziś mija 7 rocznica dnia, w którym Gusia zamieszkała w Kociokwiku. Wybrana przez Z. na stronie internetowej schroniska, dołączyła do Sisi w sobotni poranek. Burczała gniewnie na próbę głaskania i jednocześnie drapała po nogach domagając się jedzenia. Uciekała przed zainteresowaniem człowieka, ale gdy nastała noc ułożyła się na kołdrze pod którą spałam i tkwiła na niej jak plasterek.
Gusia dzisiaj nadal burczy gniewnie, gdy biorę ją na ręce. Obrażeniem reaguje na psią natarczywość. A jednocześnie zdarza jej się o poranku przyjść wtulić się we mnie i trącać mnie mokrym nosem, żeby przypomnieć, że ona tu jest, że mam nie zasypiać, tylko ją głaskać.
Ma swoje ulubione smaki i zwyczaje. Zagrzebuje jedzenie, na które nie ma chęci, pije wodę z wysokiego kubka trzymając w nim łapkę, chętnie je ryby, a nie nie tknie nabiału, za którym przepadają inne kotki.
Jest kotkiem obowiązkowym - gdy spóźniam się z podaniem kolacji patrzy na mnie wielkimi okrągłymi oczyma zdumiona, że lekceważę upływający czas. Zawsze o tej samej porze kładzie się spać i tylko na śniadania przychodzi grymaśnie; czasami tak bardzo zagrzebie się w koc i tak mocno przytuli do kaloryfera, że podejmuje decyzje* o rezygnacji z jedzenia na rzecz wygody.
17 lutego nie dałam kotom do jedzenia nic wykwintnego. Nie poczęstowałam ich smakołykiem, nie bawiłam się z nimi uciekającym światełkiem, piłką, czy myszkami. 17 lutego po wizycie u lekarza zaległam w łóżku, przygarnęłam kociaste i zapadłam w sen. Było ciepło, przytulnie, mrucząco i miło. Mam nadzieję, że Kociokwiki okazały się być zadowolone:-)
Skończyły się ferie, wrócił nasz PanDoktor i wkrótce zaczniemy akcję zębową kociastych. Ale póki co - korzystamy z zimowej aury spacerując z mamutkiem i ciepłych kaloryferów z kotami. Szczególnie Sisi jest pocieszna w tym zakresie, mości się na żeberkach kaloryferowych, przekłada, a gdy już brzuch ma bardzo, bardzo gorący decyduje się zejść balansując na szczebelkach łóżka i podpierając na parapecie.
Nusia za to lubuje się ostatnio w spaniu tuż obok mojej głowy, tuż przy poduszce. Zamienia się w kuleczkę, a ja z przyjemnością albo wtulam w nią nos, albo podkładam pod nią dłoń. Wtedy Nusia włącza burczenie, a ja momentalnie zasypiam.
Wojtuś co wieczór urządza galopady po drugim pokoju. Czasami dołącza się do niego Nusia, bywa, że i Sara biegnie się rozejrzeć. Trochę mam wtyrzuty sumienia, że nie mam czasu się z nim bawić. A z drugiej strony - sytuację ratowałby mały kot, którzy szalałby z Wojtkiem, ale już nie możemy zaprosić do Kociokwika kolejnego zwierza.
Sara ma swoje humory - jednego dnia spacerujemy daleko i cieszymy się nietkniętym śladami stóp/łapek połacią śniegu i słońcem, innego wędrujemy trasą niemalże najkrótszą z możliwych, bo pies chodzić nie chce. Na podłodze przed łóżkiem wylądował barwny dywanik, bo Sara nie zawsze miała nastrój do tego, by spać na legowisku, a nie chciałam jej zmuszać do spania na gołej podłodze. No i przepięknie się teraz na tym dywaniku wyciąga:-)
A Gusia? Gusi będzie poświęcony kolejny wpis, już niedługo.
Tym, którzy mimo długotrwałych przerw w pisaniu nadal nas odwiedzają ślemy kocie mruczanki i psie merdanie ogonem :-)
Nadszedł czas na to, by zaszczepić koty. Po uzgodnieniu z
PanDoktorem zarezerwowałam termin trzech kolejno przypadających wizyt, a przy
życzliwym wsparciu ciotki Z. zapakowałam kociaste do 3 transporterów (Nusia i
Wojtek do jednego) i wyruszyliśmy.
Jako pierwsza na wagę i stół trafiła Gusia (waga – 4,85 kg). Obsyczała
PanDoktora, nie dała się dokładnie osłuchać mrucząc gniewnie, ale z badania i
oglądu kota została zakwalifikowana jako gotowa na szczepienie. Próbowała mnie
ugryźć w trakcie, ale już po – mruczała nadal gniewnie z transportera.
Sisulka też się nie dała osłuchać. Ona jeszcze bardziej niż
Gusia, bo o ile Gusia warczała tylko na wydechu, Sisi mruczała, zwyczajem
kocim, na wdechu i na wydechu, uniemożliwiając PanDoktorowi wsłuchanie się w kocie wnętrzności. Sisulka
waży podobnie jak Gusia, temperaturę ciała miała odpowiednią, więc też została
zaszczepiona.
Kolejnym kotem ważonym, badanym i szczepionym był Wojtuś. 4
kilo zdrowego, błyszczącego, ciekawskiego i lekko spłoszonego kota. Oczywiście
na moje obawy, że Wojtek jest nieco za chudy usłyszałam, że jako jedyny z
Kociokwika ma wagę prawidłową. Ups…
No i Nusia… Nusia, która w domu pokazuje wyraźnie że sobie
nie życzy różnych takich, która gryzie, drapie i syczy, och jak syczy, u PanDoktora
zamienia się w zmartwioną kulę (bo nie kulkę, umówmy się) nieszczęśliwego futra,
waży 6,8 kg
i choć do szczepienia się zakwalifikowała ma do pilnego zadbania oczy i zęby (o
zębach za chwilę). Tym, którzy nie towarzyszą nam od początku, przypomnę, że
Nusia jako kociątko walczyła z kocim katarem, w wyniku którego, do dziś,
sprawność jednego z oczu jest lekko upośledzona. Sukcesem jest to, że Nusia ma
obydwoje oczu.
Co do zębów. Gusia i Sisi muszą mieć usunięte wszystkie
zęby, Nusia ma mieć wyczyszczone i ewentualnie usunięte te, które będzie
trzeba, Wojtkowi trzeba zęby przeczyścić, szczególnie z jednej strony. Nie wiem
jeszcze jaki będzie koszt zabiegów, ale przewidując przyszłość już dziś proszę
Was o wsparcie poprzez robienie zakupów przez baner Zooplusa (o ile robicie w
tym sklepie zakupy); raz na kwartał na moje konto wpływają kwoty, które – choć niewielkie
– są zawsze dodatkowym zastrzykiem gotówki. Dziękuję za dotychczasową pomoc :-)
Po powrocie do domu zwierzyniec (łącznie z psem) dostał na
kolację wątróbkę. Och, jakie się rozlegało mlaskanie…
Sara oczywiście protestowała przeciwko zostawieniu jej w
domu. Skoro zabieramy wszystkie koty, to na pewno wybieramy się w jakieś
ciekawe miejsce. I ona też by chciała. Bardzo, bardzo.
Ostatni weekend – niespodziewanie słoneczny – spędziłyśmy z
Sarą na kilku długich spacerach.
Nawet koty (głównie Gusia, jako że to ona w Kociokwiku
jest kotem zimnolubnym) zwizytowały balkon. Podczas jednego ze spacerów
trafiłyśmy z Sarą na wybieg, na który niedługo po nas przyszły inne psy ze
swoimi ludźmi. Rzadko się nam zdarza taka gratka, przeważnie jesteśmy w parku
za wcześnie albo zbyt późno, więc Sara korzystała ile wlezie. Oczywiście,
korzystała po swojemu, czyli robiąc porządku wśród ganiających się psów. Umęczyła
się podczas tych gonitw tak bardzo, że w stronę domu szła bardzo wolno,
niemalże ciągnąc nogę za nogą.
Podczas wcześniejszego weekendu gościliśmy moją Siostrę i
jej Córkę. Gdy przygotowywałam im łóżka koty aktywnie mi pomagały, a Nusia
spędziła cały wieczór schowana w rozkładanym łóżeczku H.. Po przyjeździe
dziewczyn Zwierzyniec był mniej przyjazny. Owszem, Sara pozwalała się głaskać H.,
i nawet dała się I. wyprowadzić na spacer (bardzo krótki, wiodący trasą, którą
wybrał pies i realizowany także w tempie narzuconym przez psa), ale koty nie
pozwalały się H. głaskać, aż rozżalona zapytała, czy któryś z moich kotów lubi
głaskanie. Tylko Gusia ładowała się I. na kolana.
Dwa dni temu zepsuła się nam smycz. Nigdy bym nie
przypuszczała, że może się zepsuć i to w takim dziwnym miejscu. Pętla (szekla),
którą spinam smycz z szelkami wysunęła się z oczka i została przy szelkach, a
smycz – w moich rękach.
Na szczęście na stronie producenta zestawu, który mamy, są nadal takie smycze do jakich jesteśmy przyzwyczajone (Sara dostała je od sali.pl
na nową drogę życia) i to w rozsądnej cenie.
Gdy patrzę na nasze Kociokwikowe życie codziennie, wydaje mi się, że nie dzieje się nic atrakcyjnego, godnego opisania. Jednak koleżanki, które na początku uprzejmie, a później z coraz bardziej słyszalnymi pretensjami nakłaniają mnie do pisania, uświadamiają mi, że nie zawsze musi dziać się coś atrakcyjnego, by pisać. Czasami wystarczą dwa słowa i jakieś zdjęcie, które - gdy zajrzę na bloga po kilku miesiącach, czy latach - przywołają wspomnienia.