17 listopada 2013

Codzienność puchacieje na zimę...

Zazdroszczę tym, którzy mają wenę do codziennego pisania. I nie, nie obawiam się, że mogłabym Was zanudzić, bo codziennie dzieje się mnóstwo rzeczy, które są ciekawe z punktu widzenia relacji zwierzęco-ludzkich. Skoro teraz nasz dom zamieszkują teraz trzy gatunki stworzeń, a - wg naszej klasyfikacji - każdy inny, jakbyśmy pochodzili z różnych planet, nie może być nudno.


Sisi, niestety, znów cierpi na zapalenie dziąseł. Przerwy między lekami staja się coraz krótsze i obawiamy się, że wkrótce nie będzie ich można robić wcale. A to oznacza, że Sisi wciąż będzie na lekach, które nie są zupełnie obojętne dla jej organizmu. Oczywiście, jako kotek z chorymi dziąsłami nie może jeść suchego i dostaje różne mięciutkie smakołyki.


Gusia uznała, że rozłąka z naszymi kolanami jej nie służy, a weekend jest od tego, by kolana, szczególnie moje, zajmować. Przestała się przejmować zazdrością Sary i choć noce spędza w swoim koszyku, a nie na nas (nic nie może być lepsze niż koszyk stojący obok grzejnikowej rury) w ciągu dnia  kilkakrotnie do mnie przywędrowała. Odkryłam dzięki temu, że po bójkach z Wojtkiem porobiły jej się na pleckach strupki, ale jakoś to wyczesałam, Kocinkę wygłaskałam i weekend uznaję za spędzony zgodnie z obyczajem, by nie rzec rytuałem.


Nusia rozpanoszyła się na psim legowisku i ani myśli ustępować. Nabrała zwyczaju drapania w lustro nawet, gdy w miskach jest pełno - daje w ten sposób znać, że teraz jest pora głaskania kota. Na ręce nie, nie życzy sobie, ale paść na kolana przed koteczkiem i głaskać bo rozpuchaconej na zimę sierści, to i owszem. Nuś przypomina owieczkę - zimowa, mięciutka sierść, sprawia, że kotka wydaje się o jakieś pół raza większa niż jest. A to duży kot, więc sami rozumiecie... Zajęcie legowiska dało Nusi jednocześnie podstawy do tego, by psa traktować "per noga", by codziennie, przy pierwszym spotkaniu, wyrazić swoją - nie czarujmy się - negatywną, opinię na temat psa oraz robienia wszystkiego, co się da, by sprowokować sytuację, po której biedny, malutki kotek spojrzy niewinnymi oczętami i cichutko zamruczy "Zaatakowała mnie, musiałam ją pacnąc w nos".


Sara, choć przecież nie jest w stanie zastąpić nam Dusi, w przedziwny sposób przejęła Dusine obowiązki. Została "gospodynią domową" oraz "strażnikiem, nie Teksasu, ale miru domowego". Towarzyszy nam w kuchni podczas przygotowywania posiłków, jedzenia, sprzatania, jednym słowem - robienia czegokolwiek. Układa się tak, jak na powyższym zdjęciu i pilnuje, czy aby nic nie wpadnie do kociej lub ludzkiej miski, bez uprzedniej kontroli smaku przeprowadzonej przez psa. A co do bycia strażnikiem... Sara, podobnie jak niegdyś Duszka, zrywa się ze snu na odgłosy bijatyki, czy jakieś pomniejszej kociej awantury i wykazuje chęć do tego, by zwaśnione strony rozdzielić. Dusi na rozdzielanie pozwalaliśmy, Sarze nie. Któż wie, jaka wówczas zrodziłaby się awantura?:-)



Wojtuś zasłużył na dwa zdjęcia, bo nie umiałam wybrać, które z nich jest ładniejsze. Wojtek rozsmakował się ostatnio w spaniu na parapecie, nad głową schowanej w koszyku Gusi. Owa kaloryferowa, mocno rozgrzana rura, wychodząc z podłogi i wędrując do sąsiadów nad nami, ogrzewa cały pokój, a przy okazji daje szansę na dogrzanie ciepłolubnym kotkom. Wojtuś dostał swój niebieski kocyk i tam, na parapecie przesypia większość dnia. No, chyba, że potrzebuje się ogrzać jeszcze bardziej i wchodzi pod kołdrę. Wojtuś, chyba z racji szczupłości i minimalnej warstwy grzejącej (inaczej niż Nusia, czy Gusia) zarzucił już odwiedzanie balkonu. Owszem, pozastanawia się na parapecie otwartego okna, czy warto wyjść, ale przeważnie dochodzi do wniosku, że temperatura mniejsza niż 5 stopni, to nie jest to, w czym gustuje.

Sytuacja domowa powoli się normalizuje. Owszem, zaszły zmiany, ale może te zmiany były nam wszystkim potrzebne? Sarze z pewnością.

Nasza codziennośc zmieniła się - więcej czasu spędzamy na spacerach, oprócz dbania o kocie miski, musimy pilnować wielkości porcji psa. Poznajemy podczas spacerów mnóstwo ludzi, z wieloma rozmawiamy. Uczymy się nowych rzeczy, uczymy się funkcjonowania z domu z kotami i psem. Wciąż jesteśmy na początku edukacji, choć i tak mamy wrażenie, że wielu rzeczy się nauczyliśmy. Czytamy sporo książek o psach i marzymy, aby ktoś opowiedział nam tak jak o psach, o kotach. Bo choć żyjemy z nimi już 7 lat stanowią dla nas często zagadkę. Pragnienie poznawania zwierząt wzmaga się po wysłuchaniu takiego, jak ten wykładu. Choć we mnie, od razu, budzi się też wątpliwość - czy dla zaspokojenia naszego pragnienia wiedzy powinniśmy badać inne zwierzęta w laboratoriach?

*   *   *

W katowickim schronisku na dom czeka koteczka Ciri. Trafiła do schroniska mając 2-3 miesiące, teraz ma około 5-6 miesięcy. Ze względu na kłopoty z oczami Ciri mieszka w klatce. Po wczorajszej konsultacji okulistycznej wiadomo już, że Ciri nie widzi na obydwoje oczu i widzieć już nigdy nie będzie. Być może trzeba będzie usunąć oczka, jedno na pewno.


Czy ktoś da dom Ciri? Schroniskowa klatka nie jest dobrym miejscem na dorastanie - chyba nikogo nie trzeba o tym przekonywać.

8 listopada 2013

Kiedy byłem małym kotkiem, hej!

Bierzemy udział w zabawie blogowej koleżanki:

http://zamoimidrzwiami.blogspot.com/2013/10/kiedy-byamem-maym-kotkiem-hej.html


Wysyłam zdjęcia Sisi, Nusi i Wojtusia, bo niestety nie było nam dane towarzyszyć Gusi w jej dzieciństwie.



Miło jest powspominać:-)

4 listopada 2013

Aż trudno uwierzyć...

że tyle dni minęło od mojego ostatniego pisania na kociokwiku. Nieco winy zrzucę na zmianę czasu, nieco na to, że po powrocie z pracy do domu nie siadam już do komputera, a piszę przed rozpoczęciem pracy. I, oczywiście - spacery. Tu widać najdobitniej różnicę między kotami i psem; koty chętnie położyłyby się na mnie i burczały, pies woli wyjść na spacer.

Sytuacja domowa unormowała się na tyle, że zwierzaki mijają się w mieszkaniu bez większych zgrzytów. Owszem, gdy Nusia się skrada, a Gusia biegnie machając ogonem przed psim pyskiem, to Sara wyraża zainteresowanie. Ale gdy sobie leżą, śpią lub chodzą normalnym tempem nic się złego nie dzieje. Cały czas jednak kontakty kocio-psie odbywają się pod naszym nadzorem, tym bardziej, że Sara jest nadal zazdrosna o naszą uwagę. Być może jest w tym dużo naszej winy - czasami, zajęci czymś, zamykamy drzwi dzielące pokój, w którym jesteśmy z psem od reszty mieszkania. Wówczas pies, jak mi się wydaje, czuje się ważniejszy. Ale cóż ja... Przecież wciąż się uczę/uczymy psiego myślenia.

Brakuje nam kocich galopad. Dwa dni temu, gdy poszłam z Sarą na spacer Nusia, Wojtek i Gusia zaczęli szaleć po całym domu. Drapak, stół, parapet, fotele, wersalka - jak w zaczarowanym kręgu kociego rozpędu. Gdy wracamy i wpisuję do domofonu kod Wojtek chowa się na szafki w kuchni, schodzi dopiero, gdy Sara spokojnie się usadowi w pokoju.

Wczoraj Sara postanowiła leżeć w kuchni. Koty zachęcone jej nieobecnością natychmiast mnie obsiadły. Sisi nos w nos, Gusia na brzuchu - burczały i nadstawiały łepetyny do głaskania. 

Sara pięknie spaceruje. Garnie się do ludzi, jest przyjaciółką wszystkich, a szczególnie tych, którzy mają w rękach jakieś jedzenie. Oczywiście, nie pozwalamy jej karmić i nie zgadzamy się na jej zaczepianie mijanych przechodniów, ale czasami nie da się nie pozwolić na jej kontakt z ludźmi.

Nasze życie, jeszcze intensywniej niż dotychczas, zaczęło się kręcić wokół zwierzyńca. Ale to chyba dobrze, prawda?