29 grudnia 2013

Przegląd tygodnia*

Od 1 października chodziliśmy na spotkania wolontariuszy pracujących przy organizacji Wigilii dla samotnych. Idea wydarzenia jest taka, by w dniu i porze wieczerzy wigilijnej zasiąść przy stole w towarzystwie innych samotnych ludzi. By nikt, kto spędza Boże Narodzenia sam, nie siedział przy pustym stole słysząc zza ściany gwar rodzinnych rozmów, by tradycja talerza czekającego na wędrowca wypełniła się podczas spotkania wigilijnego organizowanego w Hali Kapelusz. Przy organizacji wydarzenia pracowało ponad 100 wolontariuszy, patronów i darczyńców było około 60, a gości, którzy przyszli do Kapelusza - około tysiąca. Byliśmy tam w trójkę: Z., Sara i ja, kotki czekały w domu. Pięknie było patrzeć, jak wchodzący do hali ludzie wracają po chwili, by zapytać o Sarę, by ją pogłaskać, a niejednokrotnie - by się do niej przytulić. Niektórzy prosili, by zrobić im z Sarą zdjęcia, więc Basia przygotowywała aparat i pstrykała. Cieszyliśmy się, że Sara bardzo ładnie reagowała na zainteresowanie ludzi. Obecność na tej Wigilii, praca przy niej, to niesamowite doświadczenie.


Spacery świąteczne, choć przyjemne, były dla mnie także źródłem niepokoju. Spotykaliśmy rodziny, rodziców i dzieci, którym towarzyszyły małe pieski. Mam gorącą nadzieję, że szczeniaki - najwyraźniej będące prezentami świątecznymi - będą członkami rodzin, do których trafiły, a nie upominkiem po upływie krótkiego czasu budzącym znużenie, zniecierpliwienie i w końcu trafiającym na ulicę lub do schroniska.

Z. czytał czas jakiś temu o badaniach, których wynik dał się streścić do jednego stwierdzenia: wilki uczą się przez obserwowanie, a psy - nie. W środę gotowałam zupę i ze stojącego na podłodze kosza z warzywami wyjęłam marchew, którą, a jakże, podzieliłam się z Sarą. Jakie było nasze zdumienie, kiedy wieczorem Sara wkroczyła do pokoju trzymając w zębach wielką marchewkę. Znalazła ją sobie we wspomnianym koszu, wyjęła z niego woreczek z marchewkami, porzuciła pozostałe warzywa na progu sypialni i triumfalnie, ze zdobyczą, ułożyła się na dywaniku. Chyba jednak psy uczą się obserwując...


Halny wiejący poczas świąt w Tatrach dotarł i do nas. Wojtek cały ranek spędził stojąc przed oknem balkonowym i podziwiając szalejące na wietrze liście. Wojtkowi towarzyszyła Sara, ale nie udało mi się zrobić zdjęcia. Nusia zaległa na wersalce i patrzyła z daleka wdzięcznie "szczekając".


Wkrótce Sylwester i szaleństwo fajerwerków. Niektórzy już teraz sprawdzają, czy to, co kupili wybucha z właściwym rozmachem. Sara na szczęście nie wpada w panikę, ale zdecydowanie zawraca w stronę domu i narzuca tempo mało spacerowe. Jest jednak mnóstwo zwierząt, które się boją i z myślą o nich warto po 1) przygotować je do tej specjalnej nocy:


po 2) włączyć się w akcję promocyjną "Nie strzelam w Sylwestra" i faktycznie nie strzelać. Mieszkamy niedaleko Parku Śląskiego, w którym spotkać można lisy, zające, jeże i wszelkie mniejsze żyjątka, ot, choćby krety. Jest tu także ZOO, więc każdy fajerwerk rozświetlający niebo nad Parkiem jest czymś, co niepokoi, czy wręcz przeraża wszystkie te zwierzęta. Szkoda, że nie każdy o tym myśli.

Sara ma w domu dwa legowiska. W sypialni coś na kształt pontonu, w pokoju klatkę wyłożoną miękkim (nie mamy drugiego legowiska, więc, żeby Sara miała miejsce do spania, zdecydowaliśmy się na rozstawienie klatki). Śpi raz tu, raz tu - wedle własnego uznania. Ostatnio z wyjątkową radością klatkę zasiedla Wojtek. Robi to, gdy nie widzi Sara, bo nagle pieska postanowiła pilnować swojego legowiska. Przyznacie, że Wojtuś wygląda uroczo:


Sisi przed świętami uciekła nam na korytarz. I teraz, od kilku dni, wyśpiewuje pod drzwiami serenady - chce iść spacerować. Uznała, że taka komunikacja z nami jest skuteczna i zaczyna płakać pod drzwiami także gdy jest głodna lub gdy cokolwiek. Przynosimy ją, przytulamy, ale i tak ona ma swój pomysł na to, jak będziemy teraz funkcjonować.

Pogoda jest mocno wiosenna. Wczoraj ze spaceru z psem przyniosłam:


Udanej niedzieli:-) My idziemy spacerować...

* O ile wiem, w niektórych domach tak określa się potrawy sporządzone z tego, co zostało po całotygodniowym gotowaniu;-)

24 grudnia 2013

Życzenia



Dobrych Świat Bożego Narodzenia!

P.S. 24 grudnia, sześc lat temu Gusia trafiła do schroniska. Oby jak najmniej było zwierząt, które w przeddzień Bożego Narodzenia stracą domy.
P.S. 2. Zdjęcie można ( i trzeba) powiększyć :-)

22 grudnia 2013

Kuchnia przedświąteczna

Z racji tego, że 23 i 24 grudnia spędzimy głównie poza domem, dziś zabraliśmy się za przygotowywanie potraw świątecznych. Jako element stały krajobrazu kuchennego występowała Sara. Gdyby żyła Duszka, pewnie i ona towarzyszyłaby mi w kuchni. Skoro jej nie ma - wspominamy, a przy okazji dostrzegamy jak godną reprezentantką rodzaju "gospodynia domowa" jest Sara.

Sałatka jarzynowa. Kroję marchewkę. Kilka kawałków trafia do psiego brzucha. Kroję jajka - żółtko z jednego ląduje w kocich miseczkach, białko - w psim pyszczydle. Kilka ziaren zielonego groszku wpada do miski Nusi, kilka zjada mi z ręki Sara. Po umyciu rąk kroję ogórki starając się nie widzieć zaśnilionego pyska Sary i błagania w jej oczach. 

Sos grecki. Marchewka - wiadomo.

Sałatka wg przepisu babci. Kiszona kapusta na szczęście nie wzbudza niczyjego entuzjazmu. Czerwona fasola już tak. Kilka ziaren do miseczki Nusi, kilka do miski Sary. Czerwone buraki lubi Wojtuś i -oczywiście - Sara.

Ciasto drożdżowe - upieczone, rzecz jasna - lubi Sisi. Gdybyśmy mieli, tradycyjną kolację wigilijną z rybą, pewnie do talerza zaglądałoby nam 5 zwierzątek. Nie mamy ryby, więc i zaglądać nie będzie konieczności. Ale i Wy, i ja wiem, że bez względu na to, co będziemy mieć na talerzach - zwierzątki będą do nich zaglądały.

17 grudnia 2013

Kochanie zwierząt

Na blogu jakimś dziewczyna opisała, jak to walczy o swojego kota, który jest bardzo chory, no to dziewczyna kota do weta prowadza, kotu leki podaje, a wszystko to dużo kosztuje. Pod tekstem komentarz napisał profesor fizyki i w komentarzu stwierdził, że to durne jest, żeby w leczenie kota tyle forsy wkładać, kiedy naokoło pełno biednych ludzi. Ja też komentarz powiesiłem i w tym komentarzu zapytałem profesora o to, czy jeśli ten kot, w leczenie którego dziewczyna mnóstwo forsy inwestuje, jest takim kotem, który w ramach felinoterapii pomaga dzieciom, a te, jak powszechnie wiadomo, są ludźmi, tyle, że małymi, to co – warto, zdaniem profesora, leczyć tego kota i za leczenie płacić, czy też nie warto? Profesor nie odpowiedział na moje pytanie.

To moje pytanie było dobre, ale nie było najlepsze, bo wystarczyło zapytać tak: - A co cię obchodzi, chłopie, na co kto swoje pieniądze wydaje?

Mniejsza o profesora fizyki i jego tezy, bo mamy tu ciekawszą kwestię, która sprowadza się do odpowiedzi na pytanie o to, czy ludzie mogą kochać zwierzęta, czy mogą je kochać tak, jak innych ludzi, a nawet mocniej, o ile kochanie jest stopniowalne. Moim zdaniem ludzie kochają zwierzęta, a niektórzy kochają zwierzęta bardziej, niż innych ludzi i jest to kochanie jak najbardziej prawdziwe.

Co sprawia, że ludzie kogoś kochają? Nie mam zielonego pojęcia, natomiast wiem, że kochanie to emocje. Antonio Damasio rozróżnia emocje od uczuć i twierdzi, że o ile wszystkie emocje generują uczucia, o tyle nie wszystkie uczucia wywodzą się z emocji, bo jest coś takiego jak uczucia tła, które z emocjami za dużo wspólnego nie mają. Tak czy siak, kochanie to uczucie mające swoje źródła w emocjach, a emocje są tym, co – dobrze to czytajcie – rządzi człowiekiem.

Wielu ludzi jest zdania, że emocje nie odgrywają w ich życiu istotnej roli. Ludzie ci uważają się przede wszystkim za racjonalnych i wygadują takie paradne rzeczy, jak to, że oni, racjonalni ludzie, wyznają światopogląd naukowy, a zatem twierdzą, że istnieje coś takiego, jak naukowy światopogląd. Moim zdaniem jest tak, jak napisał Jonathan Haidt, przy czym to, co napisał o psach, w istocie odnosi się również do ludzi: To emocjonalny ogon macha psem, a nie na odwrót.

No dobrze, emocje emocjami, ale przecież ludzie potrafią, przynajmniej do pewnego stopnia, panować nad emocjami. Owszem, potrafią, ale dla jakich powodów mieliby powstrzymywać się przed kochaniem zwierząt? Czy jest coś złego w tym, że ludzie kochają zwierzęta, a niektórzy kochają zwierzęta bardziej, niż innych ludzi? Moim zdaniem w kochaniu zwierząt nie ma niczego złego. Dlaczego miałoby być? Żeby zasadnie stwierdzić, że w kochaniu zwierząt jest cokolwiek złego, trzeba by podać jakieś mocne argumenty, ja jednak takich argumentów nie znajduję, ani w rozmaitych wypowiedziach, ani w literaturze. Chyba nie da się udowodnić, że zwierzęta są jakimiś niższymi bytami, niż człowiek. Richard Dawkins, który kapitalnie pisze o ewolucji i który błaźni się publikując teksty atakujące ludzi religijnych, stwierdza:
Wydaje nam się, że szympansy to zwierzęta wyższe, a dżdżownice niższe – i że wiemy, co to znaczy. Wydaje nam się, że tak wynika z ewolucji. Ale tak nie jest. Przeciwstawienie "niższy – wyższy", jeśli w ogóle ma jakikolwiek sens, to i tak znacznie częściej jest mylące (a nawet szkodliwe), niż się do czegokolwiek przydaje.
Dawkins prezentuje listę mylnych wniosków, do których to wniosków doszli ludzie, a jeden z tych wniosków komentuje tak:
"Małpy są bardziej ‘jak ludzie’ niż dżdżownice". Jeśli przyjrzymy się dowolnej małpie i dowolnej dżdżownicy, to bez wątpienia prawda. Tylko co z tego. Niby to dlaczego dla ewolucjonisty człowiek miałby być miarą wszechrzeczy, czyli dlaczegóż to mielibyśmy własnymi standardami mierzyć inne organizmy.
Dawkins mówi bardzo ważną rzecz, mianowicie to, że koncepcja łańcucha (albo drabiny) bytów, które to byty są uszeregowane od najmniej do najbardziej ważnych (lub odwrotnie), jest koncepcją błędną, jakkolwiek mającą bardzo stary rodowód. Można kłócić się z Dawkinsem o to, czy jest to koncepcja błędna, natomiast, w mojej opinii, bardzo trudno wykazać, że Dawkins się myli. Bo żeby to wykazać, trzeba by przedstawić jakieś argumenty, ale ja takich argumentów nie znam. A właściwie, to znam, tyle, że są to argumenty absolutnie hardcorowe i może przedstawię je kiedyś w osobnym tekście; w każdym razie mało kto odważyłby się na przedstawienie tych hardcorowych argumentów.

Jest jeden argument, z tych niehardcorowych; nie wiem, czy najmocniejszy, ale z pewnością najpopularniejszy. Chodzi o argumentację taką, że ludzie mają duszę, a zwierzęta duszy nie mają. Co prawda ojciec Józef Bocheński powiedział, że jeśli jest jakaś dusza w człowieku, to z pewnością jest też dusza w delfinie i w piesku, no ale ojciec Bocheński teologiem nie był, jakkolwiek był tęgim logikiem. Z drugiej strony nie jestem pewien, czy w kwestii duszy należy wierzyć teologom, bo jak mamy wiedzieć, że oni wiedzą coś, czego my nie wiemy?

W dyskusjach na temat zwierząt przywoływany jest ten oto cytat ze św. Pawła:
Całe bowiem stworzenie z wielką tęsknotą wyczekuje objawienia się synów Boga. Bo całe stworzenie podlega marności – nie z własnej woli, lecz z woli tego, który to sprawił. Ma ono jednak nadzieję, że doczeka się uwolnienia z niewoli powodującej zagładę i otrzyma wolność, która darzy chwałą, jaką cieszą się dzieci Boga. (Rz 8, 19-21)
Skoro całe stworzenie, to całe stworzenie, a nie tylko ludzie. Andrew Linzey, który wziął na poważnie słowa św. Pawła, zgadza się z Erykiem Mascallem, który też słowa św. Pawła wziął na poważnie, a zgadza się w kwestii tego, że błędnym jest przekonanie, iż Jezus Chrystus ma olbrzymie znaczenie dla istot ludzkich, lecz jest zupełnie bez znaczenia dla reszty stworzenia.

Myślę, że trudno kłócić się ze św. Pawłem i trudno znaleźć poważną teologiczną argumentację, w myśl której zwierzęta są w jakikolwiek sposób „mniej ważne” od ludzi. Do tego Damasio utrzymuje, że niektóre ssaki – wilki, psy, koty, małpy, słonie i ssaki morskie – poza protojaźnią i jaźnią rdzenną, są, podobnie jak ludzie, obdarzone jaźnią autobiograficzną, a to już bardzo poważna sprawa.

Właściwie teraz dobrze byłoby, żeby ten tekst poszedł w stronę bardziej szczegółowych, praktycznych kwestii, takich jak przemysłowa hodowla czy zabijanie zwierząt. Byłoby dobrze, ale to są kwestie na osobny tekścior. Przynajmniej tak mi się teraz wydaje.

Bibliografia:
  • Biblia. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. T. IV. Red. M. Peter, M. Wolniewicz. Wydawnictwo Święty Wojciech. Poznań 2009.
  • Damasio A. Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg. Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2011.
  • Damasio A. Jak umysł zyskał jaźń. Konstruowanie świadomego mózgu. Dom Wydawniczy Rebis. Poznań 2011.
  • Dawkins R. Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwo ewolucji. Wydawnictwo CiS. Stare Groszki 2010.
  • Kahneman D. Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym Media Rodzina. Poznań 2012.
  • Linzey A. Teologia zwierząt. Wydawnictwo WAM. Kraków 2010.

16 grudnia 2013

O tymczasowaniu

Przeczytałam wczoraj książkę o domu tymczasowym i współpracy z fundacją prozwierzęcą. To nie była dobra książka (napiszę o niej kiedy indziej), a jej jedyną zaletą było to, że po jej lekturze zaczęłam się zastanawiać nad tymczasowaniem.

Co daje Dom Tymczasowy? Zwierzęciu - opiekę, rozumianą najszerzej jak się da, socjalizację, obecność człowieka, innych zwierząt, ciepły kąt do spania i regularne jedzenie. Człowiekowi - obecność zwierzęcia, satysfakcję z obserwowanych zmian (bo zmiany zawsze następują), smutek, gdy pora się rozstać i radość, gdy po roku, dwóch w okolicy świąt dostaje się zdjęcie pupila, który wyrósł i rządzi niepodzielnie nowym, swoim domem. Niby proste, ale często, dla wielu, zbyt trudne.

Czytający stale naszego bloga wiedzą, że nie zawsze umieliśmy się rozstać kotem, który był u nas na tzw. tymczasie. Nusia, Duszka i Wojtek z tymczasów stały się rezydentami i nie wyobrażamy sobie naszej rodziny bez ich obecności. Były jednak i takie koty, które mieszkały u nas zaledwie czas jakiś i którym pomogliśmy znaleźć nowe, dobre domy.

Niektóre fundacje wspierają swoje domy tymczasowe. Kupują karmę dla podpopiecznych, opłacają wizyty u lekarzy, czy konieczne zabiegi. Inne tego nie robią. Ale chyba nie tu tkwi sekret tego, dlaczego wciąż brakuje domów tymczasowych.

Dom Tymczasowy to nie tylko pielęgnacyjne gesty, pełna miska, posprzątana kuweta, czy jak w przypadku psa, częste, długie spacery. Dom Tymczasowy to emocje, to serce wkładane w to, by nauczyć zwierzę ufności (lub pomóc mu ją odzyskać). To lęk, gdy podopieczny odchodzi od miski nie sięgając po jedzenie, gdy kicha w nocy lub sika podejrzanie za dużo. Dom Tymczasowy to uwaga i troskliwość. I jednocześnie Dom Tymczasowy to miejsce przechodnie - miejsce, w którym zwierzęciu trzeba okazywać miłość, ale być świadomym, że ono potrzebuje Domu Stałego i ludzi, dla których będzie miłością ich życia i którzy będą dla niego najważniejsi.

Dom Tymczasowy wymaga zaangażowania. Podobnie jak Dom Stały, a może nawet bardziej, bo tymczasując masz dobitniejszą świadomość, że zwierzę zostało ci powierzone pod opiekę i po to, aby przygotować je dobrze do dalszej wędrówki przez życia.

Może owa konieczność zaangażowania sprawia, że tak mało jest Domów Tymczasowych? Może tego, my ludzie, się boimy?






Grafiki zaczerpnęłam ze strony Fundacji Przystanek Schronisko, gdzie przeczytacie o Domach Tymczasowych dla Kotów i Domach Tymczasowych dla Psów. Niemalże każda z fundacji prozwierzęcych namawia do tworzenia Domów Tymczasowych: kocie, psie, fretkowe, jeżowe, ptasie. Wystarczy się tylko rozejrzeć i wybrać:-) Gorąco namawiam!

P.S. Jutro będzie tekst Z. :-)

10 grudnia 2013

Jak to jest?

John Stuart Mill w tekście „Utylitaryzm” napisał był tak: „Lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią”. Nie mam pojęcia, czy Mill rzeczywiście uważał, że jest tak, jak napisał, czy jedynie napisał co napisał po to, żeby ulepszyć system Jeremy’ego Benthama – to akurat nie ma teraz znaczenia. Istotne jest, czy to może być tak, że lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią. Albo zadowolonym kotem. Albo zadowolonym psem.

Wydaje się, że świnie mogą mieć – i nieraz mają – szczęśliwe życie, z którego są zadowolone. Pisze o tym chociażby Temple Grandin, która co prawda najbardziej kocha krowy, ale chyba kocha też świnie i mnóstwo o nich wie. Podobnie ze swojego życia mogą być zadowolone koty, psy i inne zwierzęta – tak myślę.

Świnie, koty, psy i inne zwierzęta mogą być zadowolone ze swojego życia pomimo tego, że nie czytają książek, nie oglądają telewizji, nie prowadzą długo w noc ważnych rozmów przy szklaneczce Burbona, nie cieszą się z tego, że ich dzieci skończyły studia z wyróżnieniem i nie mają konta na fejsie.

Ludziom trudno uznać, a najpierw zrozumieć, że zwierzęta, pozbawione tych wszystkich ludzkich przyjemności, mogą być zadowolone ze swojego życia. A przecież są ludzie zadowoleni ze swojego życia, mimo tego, że nie mogą zaznać przyjemności dostępnych zwierzętom. Kiedy idę na spacer z Sarą, to widzę domy, drzewa, ludzi, psy, samochody, latarnie i jeszcze parę innych rzeczy. Słyszę szum ulicy i szum drzew poruszanych przez wiatr, słyszę szczekanie psów, przelatujący nisko samolot, czasami porozmawiam z jakimś człowiekiem. W kwestii zapachów jestem mocno upośledzony – kiedy mijam budkę z kebabami, to przynajmniej czuję zapach kebabów. A moja Sara w czasie spaceru prawie cały czas coś wącha – przebogaty świat zapachów, w którym żyje Sara, dla mnie jest prawie w całości niedostępny.

Albo weźmy to, co Jake Page nazywa zmysłem kinetycznym. Człowiek, podobnie jak zwierzęta, ma ten zmysł. Mowa tu o czuciu swojego ciała w ruchu, o przyjemność wynikającą z tego czucia; ludzie odczuwają przyjemność kiedy odbiorą trudny tenisowy serwis, gdy z wielką szybkością zjeżdżają na nartach, kiedy tańczą czy przekopują łopatą ziemie w ogrodzie. Zapewne wielką przyjemność ze swoich skoków odczuwają skoczkowie wzwyż, którzy pokonują poprzeczkę zawieszoną na wysokości dwóch metrów i kilkudziesięciu centymetrów, ale jaką przyjemność może odczuwać kot uzyskujący sześciokrotne przewyższenie?

Co bardziej przyczynia się do osiągania zadowolenia z życia – umiejętność czytania czy umiejętność latania na wysokości jedenastu kilometrów, na której to wysokości potrafią szybować sępy plamiste? Chyba łatwo odpowiedzieć na to pytanie, nieprawdaż? :-) Ale czy równie łatwo zająć stanowisko w kwestii tezy o tym, że lepiej być niezadowolonym człowiekiem niż zadowoloną świnią?

9 grudnia 2013

W zwierzyńcu

Poprzedni weekend miałam przyjemność spędzić poza domem. Przyjemność polegała na tym, że odwiedziłam Lulu i Saszkę oraz ich ludzi, a potem powędrowałam w towarzystwie Siostry, Siostrzenicy i Saszki do domu rodzinnego, gdzie oprócz Rodziców czekała na nas Kavka. 

Moja pierwsza myśl po ujrzeniu Saszki to "Jaka ona jest mała!". Psica powitała mnie radośnie, Lulu też nie stroniła od głasków i poczułam się niemalże jak w domu:-) Gdy wyruszyłyśmy późnym wieczorem na północ Polski Saszka grzecznie zajęła miejsce w wyznaczonej części samochodu i ciesząc się podróżą przespała większość drogi.

Kavka nie pałała entuzjazmem z powodu odwiedzin psa. Nas powitała radośniej. Rodzice przenienieśli się z mieszkania do domu, więc kotka ma mnóstwo nowych miejsc do obwąchiwania, sprawdzania, itp. Zaakceptowała nawet drapak, któremu wcześniej okazywała idealną obojętność i potraktowawszy go jak trampolinę postanowiła wskoczyć na piec. Niestety - waga jakby nie sprzyja skokom. Ale zwiedzanie piwnicy jest dostępne niezależnie od wagi i rozmiarów kota:-)


Saszka szalała ze szczęścia. Olbrzmi teren do obiegnięcia, ziemia do wytarzania się, różne zachachy, nowy teren. Wypuszczona z domu biegała radośnie z wywieszonym jęzorem wracając jednak kontrolnie co chwila pod drzwi domu, no bo jeszcze pojechałybyśmy gdzieś bez niej?


Wróciłam chora. Właściwie powinnam powiedzieć, że wszystkie wróciłyśmy chore - jedynie zwierzaki ostały się wirusowi. Z mojej choroby, a jakże, ucieszyły się koty. Nie bacząc na Sarę Nusia układa się na moich nogach, a Gusia zawija koło szyi i pozwala się przykryć kołdrą. Unieruchomiona i dogrzewana przez kociątki mogę tylko się tym cieszyć i czytać książki.

Nieco przed moim wyjazdem przenieśliśmy drapak do sypialni. Ze względu na obecność w pokoju Sary koty korzystały z niego mniej niż dotychczas i stąd ów pomysł, by drapak wyekspediować. Królem drapaka został Wojtek, który owszem pokój i resztę mieszkania odwiedza, ale czyni to bardzo ostrożnie, bo najpewniej czuje się na bocianim gnieździe.

Sisi od dnia, w którym uciekła na korytarz, codziennie oznajmia nam donośnie, że ma już nas dość i chce iść w świat. Chętnie daje się wziąć na ręce i poprzytulać, ale wtedy trzeba izolować psa albo głaskać kota niemalże nieustannie wirując i ubiegając szanse Sary na to, by podskoczyła i dołożyła nos do Sisi. 

Poniżej zdjęcie z wczoraj:


Zrobiło się zimno, zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Mnóstwo zwierząt trafia na ulicę, do schronisk w ramach przedświątecznych porządków. Nasza Gusia też została oddana do schroniska w Wigilię. Oby takich przypadków był jak najmniej.

P. S. Ciri, o której pisałam ostatnio ma dom - to cudna wiadomość!

P.S.2. Czasami pojawią się tu teksty Z. Tak jak ostatnio i tak jak jutro:-)

6 grudnia 2013

Nasza kochana Sarenka

Sara jest z nami od 11 października. Nic a nic nie znaliśmy się na mamutkach, ale jak rozważaliśmy zabranie Sary ze schronu, tośmy się wzięli za studiowanie malamutów; czytaliśmy, pytaliśmy, zapraszaliśmy do siebie mamutki z ich człowiekami.

Dzisiaj ciągle nie jesteśmy ekspertami od malamutów, ale już trochę o nich wiemy no i trochę wiemy o naszej Sarence. Obie te kwestie są istotne – poznawać rasę i poznawać konkretnego psa. Midas Dekkers w książce „Poczwarka. Od dziecka do człowieka” pisze:
Dzięki przewodnikowi po gatunkach ptaków wiesz, że ta kropka na niebie składa trzy do pięciu jajek, a jego młode już po siedmiu tygodniach umieją latać, i że zimę spędza w Afryce. Biedne zwierzę nie ma nic do gadania. Nie może nagle postanowić, że złoży siedem do dziewięciu jajek, że wywali młode po pięciu tygodniach z gniazda albo dla odmiany poleci na Boże Narodzenie do Danii. Jest więźniem swojego gatunku.
Sara, rzecz jasna, jest więźniem swojego gatunku oraz swojej rasy i dlatego dobrze, żebyśmy wiedzieli o malamutach jak najwięcej. Jednocześnie, na co w książce „Jak koty widzą świat i ludzi” zwraca uwagę Jake Page, „przedstawiciele jednej rasy różnią się od siebie bardziej jeszcze niż rasy pomiędzy sobą”.

A zatem nasza mamutka je to, co trzeba, je tyle, ile trzeba, codziennie chodzi tyle kilometrów ile trzeba, jest czesana tak, jak trzeba itd. Wszystkie te „trzeba” należy rozumieć jako „trzeba w przypadku malamuta”. Wszystkich tych „trzeba” można dowiedzieć się z książek i bezpośrednio od ludzi. Wiele zachowań Sary można ułożyć poprzez odpowiednie postępowanie z naszą pieską, aczkolwiek mamutki, jak wiadomo, należą do gatunku upartych osiołków, którego to gatunku Sara jest wybitnym przedstawicielem.


Nie wszystkiego jednak możemy dowiedzieć się z książek, od innych miłośników mamutków, od lekarzy itd. Nie da się naszej Sary wytresować zupełnie, nie da się jej prowadzić po wyznaczonym z góry torze. Żyjemy z Sarą ale też żyjemy obok niej – zupełnie tak, jak żyjemy z ludźmi, a jednocześnie żyjemy obok nich. Istotne jest to, że nie mamy wglądu w życie naszej pieski (podobnie jak w życie naszych kotów) na podobieństwo wglądu, jaki mamy w życie innych ludzi. Nasza rodzina to istoty z trzech galaktyk: kociej, psiej i człowieczej. Do tego jest i tak, że Sisi pochodzi z planety Sisi, Gusia z planety Gusia itd. Wszystkie te planety znajdują się w kociej galaktyce, ale każdy kot pochodzi z innej planety. Sara pochodzi z planety Sara, która to planeta leży w mamutkowym układzie słonecznym, a ów układ znajduje się w psiej galaktyce.


Każdego kolejnego dnia coraz mniej postrzegamy Sarę jako psa i jako mamutka. Oczywiście to pies, alaskański malamut, ale coraz bardziej jest to Sara. Nasza kochana Sarenka. 


P.S. Tekst autorstwa Z.