Nadszedł czas na to, by zaszczepić koty. Po uzgodnieniu z
PanDoktorem zarezerwowałam termin trzech kolejno przypadających wizyt, a przy
życzliwym wsparciu ciotki Z. zapakowałam kociaste do 3 transporterów (Nusia i
Wojtek do jednego) i wyruszyliśmy.
Jako pierwsza na wagę i stół trafiła Gusia (waga – 4,85 kg). Obsyczała
PanDoktora, nie dała się dokładnie osłuchać mrucząc gniewnie, ale z badania i
oglądu kota została zakwalifikowana jako gotowa na szczepienie. Próbowała mnie
ugryźć w trakcie, ale już po – mruczała nadal gniewnie z transportera.
Sisulka też się nie dała osłuchać. Ona jeszcze bardziej niż
Gusia, bo o ile Gusia warczała tylko na wydechu, Sisi mruczała, zwyczajem
kocim, na wdechu i na wydechu, uniemożliwiając PanDoktorowi wsłuchanie się w kocie wnętrzności. Sisulka
waży podobnie jak Gusia, temperaturę ciała miała odpowiednią, więc też została
zaszczepiona.
Kolejnym kotem ważonym, badanym i szczepionym był Wojtuś. 4
kilo zdrowego, błyszczącego, ciekawskiego i lekko spłoszonego kota. Oczywiście
na moje obawy, że Wojtek jest nieco za chudy usłyszałam, że jako jedyny z
Kociokwika ma wagę prawidłową. Ups…
No i Nusia… Nusia, która w domu pokazuje wyraźnie że sobie
nie życzy różnych takich, która gryzie, drapie i syczy, och jak syczy, u PanDoktora
zamienia się w zmartwioną kulę (bo nie kulkę, umówmy się) nieszczęśliwego futra,
waży 6,8 kg
i choć do szczepienia się zakwalifikowała ma do pilnego zadbania oczy i zęby (o
zębach za chwilę). Tym, którzy nie towarzyszą nam od początku, przypomnę, że
Nusia jako kociątko walczyła z kocim katarem, w wyniku którego, do dziś,
sprawność jednego z oczu jest lekko upośledzona. Sukcesem jest to, że Nusia ma
obydwoje oczu.
Co do zębów. Gusia i Sisi muszą mieć usunięte wszystkie
zęby, Nusia ma mieć wyczyszczone i ewentualnie usunięte te, które będzie
trzeba, Wojtkowi trzeba zęby przeczyścić, szczególnie z jednej strony. Nie wiem
jeszcze jaki będzie koszt zabiegów, ale przewidując przyszłość już dziś proszę
Was o wsparcie poprzez robienie zakupów przez baner Zooplusa (o ile robicie w
tym sklepie zakupy); raz na kwartał na moje konto wpływają kwoty, które – choć niewielkie
– są zawsze dodatkowym zastrzykiem gotówki. Dziękuję za dotychczasową pomoc :-)
Po powrocie do domu zwierzyniec (łącznie z psem) dostał na
kolację wątróbkę. Och, jakie się rozlegało mlaskanie…
Sara oczywiście protestowała przeciwko zostawieniu jej w
domu. Skoro zabieramy wszystkie koty, to na pewno wybieramy się w jakieś
ciekawe miejsce. I ona też by chciała. Bardzo, bardzo.
Ostatni weekend – niespodziewanie słoneczny – spędziłyśmy z
Sarą na kilku długich spacerach.
Nawet koty (głównie Gusia, jako że to ona w Kociokwiku
jest kotem zimnolubnym) zwizytowały balkon. Podczas jednego ze spacerów
trafiłyśmy z Sarą na wybieg, na który niedługo po nas przyszły inne psy ze
swoimi ludźmi. Rzadko się nam zdarza taka gratka, przeważnie jesteśmy w parku
za wcześnie albo zbyt późno, więc Sara korzystała ile wlezie. Oczywiście,
korzystała po swojemu, czyli robiąc porządku wśród ganiających się psów. Umęczyła
się podczas tych gonitw tak bardzo, że w stronę domu szła bardzo wolno,
niemalże ciągnąc nogę za nogą.
Podczas wcześniejszego weekendu gościliśmy moją Siostrę i
jej Córkę. Gdy przygotowywałam im łóżka koty aktywnie mi pomagały, a Nusia
spędziła cały wieczór schowana w rozkładanym łóżeczku H.. Po przyjeździe
dziewczyn Zwierzyniec był mniej przyjazny. Owszem, Sara pozwalała się głaskać H.,
i nawet dała się I. wyprowadzić na spacer (bardzo krótki, wiodący trasą, którą
wybrał pies i realizowany także w tempie narzuconym przez psa), ale koty nie
pozwalały się H. głaskać, aż rozżalona zapytała, czy któryś z moich kotów lubi
głaskanie. Tylko Gusia ładowała się I. na kolana.
Dwa dni temu zepsuła się nam smycz. Nigdy bym nie
przypuszczała, że może się zepsuć i to w takim dziwnym miejscu. Pętla (szekla),
którą spinam smycz z szelkami wysunęła się z oczka i została przy szelkach, a
smycz – w moich rękach.
Na szczęście na stronie producenta zestawu, który mamy, są nadal takie smycze do jakich jesteśmy przyzwyczajone (Sara dostała je od
sali.pl
na nową drogę życia) i to w rozsądnej cenie.
Gdy patrzę na nasze Kociokwikowe życie codziennie, wydaje mi się, że nie dzieje się nic atrakcyjnego, godnego opisania. Jednak koleżanki, które na początku uprzejmie, a później z coraz bardziej słyszalnymi pretensjami nakłaniają mnie do pisania, uświadamiają mi, że nie zawsze musi dziać się coś atrakcyjnego, by pisać. Czasami wystarczą dwa słowa i jakieś zdjęcie, które - gdy zajrzę na bloga po kilku miesiącach, czy latach - przywołają wspomnienia.