30 grudnia 2012

Nasz błąd


Każdy z kotów opuszczających schronisko w Katowicach dostaje kupon na sterylizację/kastrację (nie jeśli jest już po zabiegu). Dotychczas nie korzystaliśmy z tych kuponów; z dziewczynami chodziliśmy do naszego Doktora. Usłyszawszy jednak, że kastracja kota jest prostszym zabiegiem, postanowiliśmy skorzystać z z kuponu tym bardziej, że schronisko ma podpisaną umowę z kliniką weterynaryjną o bardzo dobrej opinii i bardzo oblężoną (próbowaliśmy się tam kiedyś dostać z Nusią na prześwietlenie nosa - trzeba było czekać minimum 2 tygodnie). 

Powinnam być czujniejsza i zaniepokoić się tym, co usłyszałam w słuchawce po tym, gdy zadzwoniłam, by umówić termin kastracji. Padło pytanie "Kot jest ze schroniska?" i tak naprawdę było to jedyne pytanie jakie mi zadano. Nie zostałam zapytana o wiek, wagę, stan zdrowia kota, tylko o to, czy przyjedzie z kuponem.

27 grudnia zawieźliśmy Wojtka, zgodnie z zaleceniem, przed 9 do kliniki. Odebrano od nas kupon, zapisano Wojtka w systemie komputerowym i poproszono, abyśmy zadzwonili koło piętnastej. Trochę późno, prawda? Niestety - na tym etapie też się nie wycofaliśmy.

Zadzwoniliśmy o 15 i usłyszeliśmy, że mamy po Wojtka przyjechać o 17. Po 8 godzinach od chwili, w której go zawieźliśmy. Z zaciśniętymi zębami wytrwaliśmy do 17 martwiąc się o jakieś komplikacje przy zabiegu i pocieszając wzajemnie, że przecież ktoś, kto będzie nam oddawał kota wszystko nam wyjaśni. Nieco natrętnie pchała nam się myśl o tym, że Wojtuś czekał na narkozę i zabieg zamknięty w transporterze kilka godzin, ale odpychaliśmy taką myśl - wszak renomowana klinika nie może w taki sposób traktować pacjentów.

Wojtka przyniósł nam młody człowiek w zielonym kitlu, który jednak nic na temat kota i zabiegu nie umiał nam powiedzieć, bo niedawno przyszedł do pracy. Gdy zapytaliśmy o to, dlaczego proces kastracji trwał tak długo, usłyszeliśmy od recepcjonistki coś, co podniosło nam włosy na głowie. W klinice, która ma bardzo dobrą opinię funkcjonuje taki system: w dzień zabiegowy wszystkie zwierzęta są dostarczane między 8 a 9 rano. Zabiegi zaczynają się o 10 i wówczas doktor wybiera kolejność w jakiej będzie operował zwierzęta. Rozumiecie? Koty/psy siedzą w strachu i bez właścicieli czekając na to, na kogo padnie kolejność. Czekają, bo w renomowanej klinice, w 2012 roku, nie można ustalić precyzyjnych godzin zabiegów. Oczywiście, rozumiem wypadki, nagłe sprawy, ale chyba z takimi sytuacjami mają do czynienia także doktorzy z innych przychodni weterynaryjnych, prawda?

Od młodego człowieka w zielonym kitlu usłyszeliśmy - proszę przez kilka godzin nie dawać kotu jeść. Te kilka godzin spowodowałoby, że Wojtek nie jadłby już dobę. Gdybyśmy wiedzieli, że jest operowany np. o 14, to ostatni przed zabiegiem posiłek dostałby dwanaście godzin wcześniej. Skoro jednak kazano nam dostarczyć kota do kliniki przed 9, to kolację Wojtuś dostał około 20 dnia poprzedniego.

W zaleceniach pooperacyjnych napisano "Ranę utrzymywać w czystości". Nie wiemy, czy szwy się rozpuszczą, czy musimy pojechać, by je wyciągnąć. Nie wiemy, ile kot waży, czy podczas podczas narkozy wszystko było w porządku. Nie wiemy jak długo czekał na zabieg i jak długo po zabiegu czekał na to aż go odbierzemy.

Żałujemy, że zdecydowaliśmy się na skorzystanie z kuponu i wykastrowanie Wojtka w tej konkretnej klinice. Może zanadto antropomorfizujemy doświadczenie Wojtka, może jesteśmy przewrażliwieni... Żałując swojej decyzji mamy gorącą nadzieję na to, że już nigdy nie będziemy musieli korzystać z usług tamtejszych lekarzy.

26 grudnia 2012

Wieści

Święta i koniec roku sprzyjają temu, by myśleć o bliskich, o tych, których - z różnych powodów - już z nami nie ma. Nasze myśli uciekły do kotów, które z nami mieszkały, były naszymi tymczasami, a teraz żyją szczęśliwie w nowych domach.

Inga
Jest jedynaczką. Jak piszą jej ludzie - rozpieszczoną jedynaczką:-)

Tunia

Kotka tak maleńka, że spała w niewielkim koszyku stojącym na stole wyrosła na piękną, dużą pannę. 
Ma troje kocich towarzyszy, ale to ona zajmuje fotel przy piecu.

Lusia zwana Karolcią







Wydawało się, że Lusia nie polubi ludzi i kotów. Jednak, gdy już się przekonała :-) 
Szymkowi towarzyszy od pierwszych dni stycznia tego roku i od razu zapałali do siebie sympatią. 

*   *   *

Dziękujemy ludziom Ingi, Tuni i Karolci za wieści i pamięć. 

24 grudnia 2012

Rytuały

Dzień się od drapania w lustro. W dzień roboczy drapanie zaczyna się nieco po piątej, teraz - zbliżamy się powolutku do ósmej. Wstając muszę uważać na Duszkę, dla której co wieczór kładę na dywaniku przyłóżkowym nieużywany już, polarowy szlafrok. Kocina przesypia na nim całą noc przecudnie zwinięta w obwarzanej. Słyszę Gusię, która przekręca się na drugi bok w koszyku stojącym koło kaloryfera. Wojtek zajął jedną z poduszek leżących na toaletce, nie zmieścił mu się tylko ogon. Nie wiem, gdzie spała Sisi, która już czeka na mnie w kuchni, ale wiem, że Nusia prowadząca mnie do miski przespała całą noc na naszych nogach.

Sypię po odrobienie suchego do misek, włączam ekspres i zmieniam wodę w kocich miskach. Zastanawiam się nad informacją z tej książki; wynika z niej, że suche nie jest dla kotów dobre. Szukamy sposobu na ominięcie suchej karmy.

Choinka pachnie w całym domu, w lodówce czekają sałatki, pierogi i uszka. Buraki na barszcz gotowe, kulebiaki już upieczone. Zupa makowa już prawie gotowa, grzybowa będzie, gdy skończy się barszcz. Dziś jeszcze tylko dom zapachnie pieczonym chlebem, a później spróbujemy włożyć sianko pod obrus. Moich kuchennych poczynań pilnuje Duszka, dla której każde otwarcie lodówki jest nadzieją na jogurt.

Rytuały upodabniają nas do siebie. Nas, czyli zwierzęta i ludzi. Każde z nas ma coś, co wyznacza mu plan dnia, życia. Każde ma coś, czego potrzebuje, by wiedzieć, że jest kochany, bezpieczny, że jego życie ma sens.

Dziękując za Waszą serdeczną obecność każdego dnia pragnę w imieniu naszej rodziny złożyć Wam życzenia Dobrych Świąt Bożego Narodzenia


P.S. Dla niektórych rytuały to sprzątanie. W ramach świątecznych porządków Gusia 5 lat temu trafiła do schroniska dla zwierząt. 

23 grudnia 2012

Choinka

Z. wniósł choinkę, a ja czatowałam z aparatem. Oto efekty:



 Wojtka zainteresował kulinarny aspekt choinki. 


 Duszka musiała zostać przyniesiona. Nie wyraziła zachwytu.

 Rozplątywanie światełek to ważne zadanie. Wymaga kociego nadzoru.
 Prezent :-)

16 grudnia 2012

Czułe uściski






Gusia już się nie gniewa. Koty przywitały ze zdumieniem, ale i zadowoleniem gości. Po ich wyjeździe odpoczywały, migdaliły się do nas i do siebie wzajemnie. W końcu wdzięczenie się do gości, obwąchiwanie toreb i - co najważniejsze - obrona przed głaskami wymaga mnóstwo wysiłku.

Czekamy na święta. I na choinkę :-D

12 grudnia 2012

Gusiowa paszczęka - część 2.

Dziękujemy za trzymanie kciuków!

Gusia protestowała przeciwko transporterowi i podróży (śnieg padał i w ogóle było paskudnie), protestowała przeciwko Panu Doktorowi, próbowała zwiać z wagi (waży 4,6 albo 4,7, więc odstawienie suchego wydaje się być dobrym sposobem na zrzucenie nadmiernych zaokrągleń na kocich brzuchach). Z. odebrał ją już elegancko wybudzoną i dynamicznie protestującą przeciwko wszystkiemu. Za to bez jednego zęba. Ów został usunięty, reszta paszczęki przejrzana i wyczyszczona. Pan Doktor zaproponował smarowanie dziąseł Gusi specjalnym żelem, który mamy i stosujemy na dziąsła Duszki i Nusi. Ha!

Gusia w domu pacnęła zaczepiającego ją Wojtka, przegalopowała po całym domu i poszła spokojnie spać do swojego ulubionego koszyczka przy kaloryferze. Gdy wróciła z pracy próbowała zrobić mi dziurę w nodze domagając się jedzenia. Kurczaka zjadła z pełnym ukontentowaniem.

Oczywiście - obrażona jest na nas. Bardzo mocno! Nawet nie dała się wziąć na kolana, ani nie przyszła w nocy (za to w nocy na kołdrę przyszedł Wojtek). Mam nadzieję, że się da szybko ułaskawić:-)

Zdjęcie z 2009, ale takie ładne, że nie mogłam się oprzeć:-)

6 grudnia 2012

Gusiowa paszcza

Wizyta u Doktora potwierdziła nasze obawy. Gusia ma ząb do usunięcia. Jesteśmy umówieni na wtorek. Potrzymacie kciuki?

5 grudnia 2012

Blaski i cienie, tylko nie wiadomo co jest czym...

W niedzielę, podczas jedzenia, Gusia zaczęła nagle warczeć. Wystraszyłam się, że jedzenie utkwiło jej w gardle lub między zębami i próbowałam zajrzeć w kocią paszczę. Nie było łatwo. Mnie trząsały się ręce, kot chciał mnie zjeść z powodu tego, że naruszam jego cielesną nietykalność. Uspokoiła się, a mnie nic nie udało się zobaczyć.

Dwa dni było dobrze, pomyślałam zatem, że faktycznie kawałek jedzenia utknął i ją irytował, ale już się rozpuścił i Gusia jest zdrowa, tylko wciąż obrażona. Niestety - wczoraj okazało się, że jednak coś jej jest. Udało mi się zajrzeć w kocie zęby i mam niedobre podejrzenia. Musimy skonsultować to z Doktorem.

Wczoraj wieczorem nastawiliśmy się na oglądanie filmu. Z. przygotował mi kawę, opatuliłam się w koc i czekaliśmy na rozpoczęcie emisji. Chwilę przed tym jak usiadłam Z. wyprowadził na śnieg Nusię i Wojtka. Po chwili wrócili i Wojtek najwyraźniej doszedł do wniosku, że jeśli będzie szybko biegał to szybciej wyschnął mu łapki. 

Biegał bardzo, bardzo szybko i wydawało się, że jest wszędzie w tym samym czasie. W pewnej chwili postanowił skoczyć z bocianiego gniazda na oparcie wersalki. Skoczył, ale po drodze zaczepił ogonem o filiżankę z kawą maczając w kawie ogonek. Udało mi się tym jednym skokiem zalać mnie, koc, kapę no i rzecz jasna - pozbawić mnie połowy napoju w filiżance. Usiadł później nieco oburzony i zlizywał kawę z mlekiem z ogona. Mnie pozostało nastawienie prania.