30 grudnia 2014

Cuda wianki

W domu kociarzy spotkacie najróżniejsze rzeczy. Oczywistości, czyli kuwety, miski i legowiska. Są też parapetniki, półki zamocowane na ścianach niby to na książki, czy kwiatki, a przecież wiadomo, że na kota, miski, dzbanki, czy kufle, z których koty pijają, jakieś zabawki. 

Są również rzeczy, które na pierwszy rzut oka - szczególnie oka nie doświadczonego z obcowaniu z mruczącymi domownikami - z kotami się nie kojarzą. Jakie? Kartony różnej wielkości, z powycinanymi bądź nie dziurami w strategicznych miejscach. Koce, kocyki, poduchy i poduszeczki. Piłki, w tym te najukochańsze, do ping ponga. Kasztany, żołędzie, orzechy. Linki i sznury porozwlekane po całym domu. Koty używają także szalików i rękawic - moja Nusia uwielbia się nimi opatulić, a później je lizać. W zaprzyjaźnionym domu koty lubią patyczki do uszu; pod czujnym okiem człowieczym noszą je i chowają pod szafkami. Świetne są też laptopy - można się na nich usadowić (albo jak człowiek się mocno uprze - obok nich) i zaspokoić swoją kocią potrzebę przebywania w cieple. 

Chyba najbardziej kuriozalnym przykładem rzeczy ściśle związane z kocimi potrzebami jest u nas piłka, stara, nieco zużyta piłka do ręcznej. Nie, koty w nią nie grają. Piłka leży między drzwiami kuchennymi, a ścianą i spełnia rolę odbijacza. Sisi ma zapędy, żeby mnie budzić poprzez drapanie w lustro lub stukanie drzwiami o ścianę. Piłka ze swojej roli wywiązuje się znakomicie, chyba, że ktoś czterołapny postanowi ją zza drzwi wyciągnąć.

Oczywiście, widziałam wczoraj wieczorem, że piłka opuściła swoje miejsce. Ale uznałam, że skoro leży tam tak długo, to przecież NIKT nie będzie pamiętał, że skoro jej nie ma, to można ponownie budzić mnie uderzając drzwiami o ścianę sypialni. A jednak - Sisi pamiętała... O 4 nad ranem. A piłka w tym czasie została już zaturlana gdzieś daleko i nie miałam siły jej szukać.

24 grudnia 2014

Przedświąteczne porządki

Dziś jest specyficzny dzień. Od kilku dni myślimy tylko o wigilijnym wieczorze, w myślach przepowiadamy sobie listę rzeczy do kupienia i zrobienia, zastanawiamy się, czy wszystko już jest, by zacząć świętować. Odhaczamy - umyte okna, wyprasowane sukienki, zapakowane prezenty, upieczone makowce i ulepione pierogi. No i jeszcze ustrojona choinka, świąteczne radio brzęczące w tle i opłatek na przykrytym śnieżnobiałym obrusem stole. 

Przed świętami robimy to, co wygląda ładnie i co sprzyja temu, żeby nasze mieszkanie wyglądało czysto i porządnie. Zmieniamy firanki, obrusy, pościele, przeglądamy różne szpargały i wyrzucamy te niepotrzebne, robimy czystkę w księgozbiorach, szafach i oddajemy to, co nam zbędne. Niektórzy od szpitali oddają seniorów rodzin, inni wyrzucają z samochodów psy lub, co gorsza, uwiązują je do drzew podczas spaceru. Są i tacy, którzy w ramach pozbywania się kłopotów pod schroniska w kartonach, reklamówkach, transporterkach przynoszą koty. Bo może o jeden raz za dużo zainteresowały się błyszczącą bombką na choince lub postanowiły posmakować karpia w galarecie?

Nie wiem czemu Gusia w Wigilię 2007 roku trafiła za schroniskowe kraty. Ważne jest, że trafiła. Zdziczała z nerwów została wzięta za chłopaka i nadano jej imię Wilguś. Gdy okazało się, że to jednak dziewczynka, zmienione jej imię na Wilgusia. Zmiana imienia niewiele zmieniła w pozostałych elementach sytuacji. Gusia z wygodnego, domowego posłania trafiła do klatki, w której ze strachu atakowała ręce człowieka sprzątające kuwetę, czy podającego jedzenie. Syczała, gryzła, a stres robił swoje - matowiała jej sierść, chudła; a że nie było chętnych do tego, by dać dom dzikusowi, to - bez człowieka - dziwaczała coraz bardziej, niemalże z godziny na godzinę.


Dziś, w ten specyficzny dzień, którym zaczynamy świętować Narodziny Chrystusa, życzę zwierzętom, by nie były porzucane. By każde z nich miało swoją poduszkę, pełną miskę, ciepłą dłoń życzliwego i troskliwego człowieka. Aby stały się Ważne, by w naszych ludzkich myślach przestały być "rzeczą", a stały się członkiem rodziny, by ich obecność nadawała naszemu życiu sens.

Wy również przyjmijcie życzenia.

13 grudnia 2014

W grudniu, wczesnym wieczorem...

Tuż obok łóżka rozlega się chrapanie Sary. Na kołdrze zawinięta w kłębek śpi Nusia. Tuż obok, w koszyku, Gusia, na drapaku Wojtuś. A Sisi... Sisi w łazience, na koszu na pranie, blisko kaloryfera. W przedpokoju świąteczne lampki, w tle radio jazzowe z Nowego Orleanu, a pod ręką dobra herbata. Prawda, że sielanka?

Piotruś pojechał do nowego domu w minioną niedzielę. Zamieszkał z kilkumiesięczną koteczką, chętną do zabaw i szaleństw. Ponoć już się dogadują.



U nas spokojnie. Sisi przez chwilę męczyły dolegliwości żołądkowe, ale już jest wszystko dobrze. Ostatnie dwa tygodnie spędziłam poza pracą, więc miałam nieco więcej czasu i dla siebie, i przede wszystkim dla zwierzaków. Więcej spacerów i to spacerów w blasku dnia, więcej czasu na myzianie, ale też obcinanie pazurków, czyszczenie uszu i czesanie. 

Lubię te wieczorne posapywanie zwierzyńca, moment, w którym wiem, że jest dobrze, zdrowo i bezpiecznie. Grudzień, jak chyba żaden inny miesiąc w roku, sprzyja tęsknotom za takim stanem. Zbliżające się Boże Narodzenia skłania ku refleksji i myśleniu o tych, których już z nami nie ma. Ale o nich kiedy indziej, jeszcze nie dziś... Dziś cieszmy się byciem ze sobą w takim gronie w jakim jesteśmy. I myślmy o tym, jak uczynić świąteczne dni specjalnymi także dla zwierzyńca.

26 listopada 2014

Bez zmian, choć...

miesiąc już minął. A może jednak trochę się zmieniło? Na pewno wszyscy jesteśmy starsi o miesiąc :-) 

Piotruś odwiedził weterynarza i w związku z tym kocur jest już kompletnie gotowy do adopcji - zaszczepiony, wykastrowany, z wynikiem FelV-. PanDoktora odwiedziła też Sisulka i to nie zaplanowane czyszczenie paszczy, a na badania krwi. Zrobiło się jej jakoś mniej i bałam się, że operacja może okazać się zbyt dużym wyzwaniem dla jej organizmu. Moje przeczucia okazały się mieć podstawy medyczne - Sisi waży 4,6 kg, ma nieco mniej mięśni niż miała wcześniej, a badanie wykazało - o ile dobrze zrozumiałam - że ma kłopot z przyswajaniem i utrzymywaniem wartości odżywczych pokarmu. Potrzebne są dodatkowe badania, tym razem moczu.

Wojtuś, w towarzystwie Piotrka, rozkwita. Ganiają się przed świtem i popołudniami i mimo, że niby nie zaprzyjaźnili się wyjątkowo mocno, to zdecydowanie widać obszary wspólnych zainteresowań. 

Gusia funkcjonuje w stanie z lekka obrażonym, być może nieco więcej niż zazwyczaj. Od kilku dni nie przychodzi do kuchni na poranne jedzenie, ale na szczęście wieczorami jest zawsze. O, własnie - to jest nowość. Po porannym spacerze, kiedy karmię psa, zapraszam na śniadanie także koty. Wrzucam im do misek małą puszkę bardzo dobrej mięsnej karmy, a na parapecie - poza psim zasięgiem - zostawiam suche w miseczce. Musi im to wystarczyć do mojego powrotu z pracy.

Najciekawsza jest obserwacja relacji - wciąż się rozwijających in plus - między Piotrkiem i Sarą. Psica jest jedynym zwierzęciem w domu, które podporządkowuje się rudemu terroryście. Owszem gania go, podejmuje próby przepędzenia go z moich kolan, czy w ogóle z mojego otoczenia, ale on - tez jako jedyny - nie prycha na nią, nie ucieka, nie wysuwa pazurów i nie fuka obrażony. Co więcej - dziś zauważyłam, że Piotrek robi do Sary baranki i ociera się o nią. Nie wiem, która z nas miała bardziej zdumioną minę ;-)

Nusia bywa chwilami zazdrosna o uwagę Wojtka - przytrzymuje go wówczas i pucuje mu łepetynkę oczekując wzajemności. Burczy, układa się na moich rzeczach, dopomina się uwagi, a ja już zaczynam się cieszyć na dni wolne w grudniu - będzie czas na głaskanie, przytulanie i wspólne lenistwo:-)

P.S. Ludzi chętnych do zaadoptowania Piotrka proszę o kontakt :-)

28 października 2014

Jesiennie i z Piotrusiem

Dzień mija za dniem, a ja odliczam kolejne już nawet nie kartkami kalendarza, czy zakreślanymi kolejno dniami na karce kalendarza, a jedynie kocimi i psimi uśmiechami, głaskami, ciepłem, którym otaczają mnie zwierzaki i jesiennymi smakami.



Nusiowy brzuszek już w stanie dobrym, nie zarósł jeszcze sierścią, ale na to trzeba czasu. Podobnie jak na łapce Sary nie zarosło miejsce po wkuwanym wenflonie. Samopoczucie obydwie mają doskonałe i śladu po mało miłych przeżyciach nie widać na żadnej z nich.


Późnojesienne spacery, najczęściej z mgle, sprzyjają rozmyślaniom. Skończyłam słuchać kolejną książkę i póki co chodzę z Sarą wsłuchując się w dźwięki zamglonego parku, czy układającego się do snu osiedla.


Od soboty jest z nami nowy kot. Ma około 6-7 miesięcy, jest przepięknym myziastym, ciekawym świata i bardzo proludzkim kocurkiem. Trafił do mnie, ponieważ DT, z którego wywędrował do DS, jest aktualnie zajęty i istniała obawa, że Piotruś (bo tak ma na imię ów młodzieniec) będzie zbyt natarczywy wobec maleńtasa pomieszkującego w DT. Bo Piotruś, trzeba wam wiedzieć, jest kotkiem nieustraszonym, o silnym poczuciu własnego "ja" i przekonanym o tym, że świat cały powinien leżeć u jego przepięknych, puchatych stóp i bić mu pokłony. A jak świat nie wykazuje chęci, to Piotruś ów świat z lekka karci. Ot, nasyczy, gryźnie, pokaże, że to on jest ważniejszy i nie pozwoli się światu, a już osobliwie jego co słabszym jednostkom, poniżać brakiem uznania.


Piotruś został przywitany chłodno. Kociokwiki nie pierwszy raz mają nowe towarzystwo, nie pierwszy wiedzą, że towarzystwu trzeba pokazać jaka w domu panuje hierarchia. Nowością, i tym co budziło moje największe obawy, jest to, że to pierwszy tymczas od kiedy do Kociokwika dołączyła Sara, ale i tu udało się zwierzakom dogadać bez zwracania uwagi na moje obawy.


Bałam się też o Wojtka. On i tak jest dość wycofanym kocurkiem i faktycznie - pierwsze popołudnie spędził w nastroju nieco ponurym, jakby powątpiewając w moje do niego przywiązanie. Ale gdy go przytuliłam, naszeptałam do ucha różne tajemne słowa, Wojtek poczuł się pewniej. Najlepszym przykładem jego dobrego samopoczucia jest, moim zdaniem, scena, którą zobaczyłam wczoraj. Piotrek siedząc na drapakowej półce próbował sięgnąć bocianiego gniazda, na którym przycupnął Wojtuś. Ten drugi dobitnie wyjaśnił młodszemu koledze, że pewne miejsca są właściwe starszym kocurom i młodzieży do niech dopuszczać nie wolno.


Gusia jak zwykle ma w nosie wszelkie zawirowania domowe. Burczy gniewnie ostrzegawczo i żyje sobie szczęśliwym życiem abnegatki. Rano, po śniadaniu, dopomina się wsadzenia do szafy z ręcznikami, z której to szafy wychodzi, gdy wracam z pracy.


Sisi, no wiecie, Sisi jako Matka Stada jest nonszalancka i sprytna. Ilekroć wracam do domu ucieka mi na korytarz i biegnąc zagląda przez ramię (?), czy aby na pewno ją gonię. A ja gonię, bo jakże tu nie gonić swojej ukochanej koteczki:-)

P.S. Album z pozostałymi zdjęciami.

12 października 2014

Rok z psem

Rok temu, 11 października, czekaliśmy na psa. Sara jechała do nas z Wrocławia, a jej obecność została mocno przedyskutowana z każdą z zainteresowanych stron. My czekaliśmy pełni obaw, ale też ufni w decyzję Fundacji Adopcje Malamutów.

Przyjechała. Dysząca, duża, nieco zapasiona. Zainteresowana kotami jako współmieszkańcami, posłuszna, chętna do spacerów, choć nieco słaba. 


Narzuciliśmy bogaty program spacerowy. Sara szczuplała w oczach, a jej pyszczydełko uśmiechało się coraz szerzej. Między nią a kotami wciąż nie było przyjaźni, a my baliśmy się zostawiać zwierzaki same w domu. Konsultowaliśmy się na lewo i prawo i dopiero gdy usłyszeliśmy od osoby, którą cenimy za jej bogatą wiedzę o zwierzętach, że one się dogadają, a już zupełnie nie musimy się przejmować kotami, bo to one sobie podporządkują psa, lekko odetchnęliśmy.


Nadeszła zima, ale niezbyt mroźna i śnieżna. Mimo to, Sarze podobało się to, co widzi i czuje. Pięknie wyglądała na śniegu i aż żal brał, że nie było go więcej. Pojechałyśmy też na Mazury licząc, że tam znajdziemy zimę.


Obecność Sary zmieniła moje życie. I nie mówię tu tylko o długich godzinach spacerów, które dla większości moich znajomych wydają się być utrapieniem. Dla mnie spacery z Sarą są doskonałą okazją do wyciszenia się, do słuchania książek, do rozmów z osobami, które chcą nam towarzyszyć. Na każdą z tych aktywności mam swój czas, każda z nich daje mi satysfakcję, a świadomość tego, że Sara bardzo lubi nasze spacery potęguje owo odczucie.

Sara dała mi też siłę. Patrzę na nią i widzę, że czasami opłaca się być upartym osiołkiem, że czasami mimo niesprzyjających okoliczności warto patrzeć przed siebie, nie rezygnować z bycia sobą, że warto być twardym i myśleć o sobie nie zatracając jednocześnie radości życia i umiejętności cieszenia się drobiazgami. I nie, nie żartuję - tego wszystkiego uczy mnie mój pies:-)

Sara ma, według danych z książeczki, 10 lat. A ja mam nadzieję, że jeszcze przez wiele dni będzie nam dane podążać razem w tym samym kierunku...


2 października 2014

Prezent urodzinowy

Wczoraj świętowałam urodziny. Ale najpiękniejszy prezent dostałam dzień wcześniej od PanDoktora. Przyszły wyniki Nusi i są to dobre wyniki:

Badaniem histopatologicznym przesłanego materiału stwierdzono liczne lipocyty i lipoblasty wskazujące na łagodny rozrost nowotworowy o typie tłuszczaka (lipoma). Rokowanie dobre. Wskazana obserwacja i kontrole u lek. wet.

Prawda, że to najwspanialszy prezent?

27 września 2014

Prawo serii

Nusia wciąż chodzi w kaftaniku. Codziennie dostaje antybiotyk w zastrzyku (muszę się wreszcie odważyć i nauczyć robić sama). Dwa razy dziennie odpakowuję ją z kaftanika, zmieniam wkład higieniczny chroniący ranę, smaruję ranę specjalną maścią. Ona krzyczy na mnie groźnie, ale mam wrażenie, że już coraz bardziej z obowiązku i znużenia codzienną pielęgnacją, niż ze złości. Przesypia większość dnia przy Mamie, w nocy śpi tuż obok mnie i pięknie mruczy. Miałyśmy dziś odwiedzić kontrolnie PanDoktora, ale praca mnie wezwała i na przychodni pojedziemy w następną sobotę.

Oby nie było zbyt radośnie i optymistycznie Sarę rozbolał ząb. Nie dość, że bolał, to na policzku zrobiła się gula. PanDoktor obejrzał, ostrzegł przed możliwością powstania przetoki i umówił nas na usuwanie zęba. Zostawiłam Sarę po zastrzyku, wczoraj popołudniu. I gdy już zabieg trwał i trwał, i był PanDoktor był mniej więcej w połowie pracy, serce Sary zaprotestowało i odmówiło współpracy. Wiem, że doskonale rozumiecie moje przerażenie w chwili, w której odebrałam telefon i usłyszałam, że Doktor musi Sarę wybudzić, bo wpadła w arytmię. Gdy telefon zadzwonił ponownie za 5 minut i na ekranie - jako osoba chcąca się do mnie dodzwonić - wyświetlił się Doktor, bałam się odebrać. Na szczęście dzwonił z dobrą wiadomością.

Psica dostała antybiotyk, środek przeciwzapalny i przeciwbólowy. Najgorsze jest to, że z powodu nieprawidłowej pracy serca trzeba było przerwać w połowie usuwanie zęba. Jeśli stan zapalny będzie nawracał trzeba się będzie zdecydować na powtórzenie zabiegu, ale pod innego rodzaju znieczuleniem.

Gdy zważyłam Sarę przed zabiegiem okazało się, że schudła o kilogram i waży 31 kg. Być może to wynik skromniejszego jedzenia przed dwa dni przed zabiegiem, ale być może też wynik tego, że ostatnio Sara ma większy zapał do spacerów i więcej chodzimy. W dzień spaceruje z Mamą raz lub dwa razy, a ze mną rano (choć dziś nie) i oczywiście wieczorem. Mam wrażenie, że Nusia też schudła; ale to okaże się, gdy pojedziemy do Doktora.

Na szczęście - pozostałe kotki są zdrowe. No, tylko Sisulka bierze leki.

Oczywiście - jestem dobrej myśli. Bo przecież nie da się inaczej, prawda?

20 września 2014

Dni pod znakiem kaftanika

Gdy 16 września odpakowałam Nusię z kaftanika przed wizytą u PanDoktora uznałam, że chyba zrobiłam to zbyt wcześnie. Na miejscu okazało się, że owszem - rana nie wyglądała ładnie, a co więcej, zaczęła się rozłazić, tak jakby Nusine ciało nie przyjmowało szwów. Doktor podjął decyzję o konieczności włączenia środka przyspieszającego gojenie. A później, przy następnej wizycie, włączyliśmy mocniejszy środek i antybiotyk. Nuś dostał nowy, czyściutki kaftanik, jest smarowany dwa razy dziennie (czego nie wita z entuzjazmem), a poza tym jest malutkim, przyjaznym, burczącym i biedniutkim Misiem, który na widok ludzkiej twarzy wyciąga łapki, by się przytulić i polizać policzki przytulającego się do niej człowieka.

Tak jak zapowiadałam - w czwartek przyjechała Mama. Zwierzyniec śpi co prawda nadal ze mną, ale Sara spaceruje z Mama w dzień, a Nusia - gdy tylko usłyszy, że Mama już się obudziła - przychodzi do niej na łóżko, żeby mieć blisko głaszczącą dłoń.

Wczoraj Mama upiekła chleb. Rano rozkroiłam bochenek, spakowałam do pracy jedną kromkę, jedną zjadłam na spółkę z Mamutkiem i pojechałyśmy z Mamą na targowisko po warzywa. Gdy dojechałam nieco później do pracy, zaczęłyśmy się przez telefon zastanawiać, gdzie jest chleb. Jeszcze trochę później okazało się, że to Sara spowodowała zniknięcie chleba; wkrótce pozbyła się zawartości żołądka.

Pomyślałam sobie dziś o tym, że starszy wiek zwierzaków powoduje, że zaczynają częściej chorować, a dom - przypominać zaplecze kliniki weterynaryjnej. W swojej apteczce mam termometr i witaminę C. Apteczka zwierzęca jest znacznie lepiej wyposażona.

A skoro już o starszym wieku mowa - trzynastoletnia Lola czeka na dom w hotelu. Może ktoś?

14 września 2014

Miewamy się dobrze

Nusia, mimo, że wciąż w kaftaniku, czuje się coraz lepiej. Poznaję to po tym, jakie awantury urządza, gdy zmieniam jej opatrunek. Owszem, nadal chodzi niepewnie i niechętnie, ale coraz bardziej kładę to na karb ubranka, do którego nie jest przyzwyczajona. We wtorek jedziemy na wyciągnięcie szwów. W czasie choroby, szczególnie podczas pierwszych dni, odmówiła jedzenia suchego pokarmu. Lubię się do niej przytulić, mruczy, przytrzymuje mnie łapką i próbuje wymyć mi twarz.

Nie pamiętam, czy o tym pisałam, ale czas już jakiś temu odkryłam, że Sisulce wypadły przednie, górne ząbki. Gdy się zamyśli, zapatrzy wypada jej z pyszczydełka język. Przedziwnie wygląda Królowa Kotów z jęzorkiem na wierzchu. A w ogóle - wśród upływających dni zapomniałam napisać, że 1 września minęło 8 lat naszego wspólnego życia. TU można obejrzeć zdjęcia z pierwszych miesięcy Sisuleńki w naszym domu. Piękny czas:-)


Wojtuś odkrył ostatnio, że można wskakiwać na regały. Zdumiewa mnie, że dokonał tego odkrycia tak późno - jest najskoczniejszym z kotów i spodziewałam się go pod sufitem już dawno. Dumny, acz niepewny, czy nie będę oczekiwała, że zeskoczy, spaceruje nad moja głową, na wysokości ok. 2 metrów. Traktuje to jako nowość, nie wpadł jeszcze na to, że można się tam po prostu położyć; na razie spaceruje:-)

Gusia, moja gniewna pantera, jest najspokojniejsza. Pierwsza przybiega do łóżka widząc, że już leżę pod kołdrą, dni słoneczne spędza na swoim krześle wyścielonym poduszką, na balkonie. Ostatnio, za każdym razem, gdy wracam z psem ze spaceru, kombinuje, żeby wybiec na korytarz (zamykany, na 6 mieszkań). Czasami jej się udaje - biegnie szybko na sam koniec i wącha, a brana przeze mnie na ręce burczy oburzona. Podobnych ucieczek próbuje Sisi.

Spacery z Sarą przypominają ostatnio zabawę w niespodzianki; ona narzuca tempo, czas i trasę spaceru:-) Nie chcę jej zmuszać, to przecież ma być głównie aktywność dla niej. Szczególnie na porannym spacerze widać, w jakiej jest danego dnia kondycji - czasami wracamy do domu po godzinie, czasami na tyle późno, że mam tylko dokładnie wyliczony czas na czynności przedpracowe. Jedyny kłopot z nią jest taki, że podczas spacerów wciąż szuka jedzenia i próbuje jeść to, co znajduje.

Od piątku będzie u nas moja Mama. Zwierzyniec będzie rozpieszczany na całego:-)

P.S. W zaprzyjaźnionym domu, będącym Domem Tymczasowym, na własny Dom czeka Piotruś. Komu skradnie serce?

7 września 2014

Pooperacyjnie

Dziękuję serdecznie za Wasze wsparcie i trzymanie kciuków!

Zawiozłam Nusię do PanDoktora w piątek na 13:00. Burczała sobie po drodze pocieszająco, kwiliła niczym osesek, a wyciągnięta z transportera przycupnęła skromnie przy krawędzi stołu. Przed podaniem środka usypiającego konieczne było ważenie - Nusia waży 6,7 kg. Na czas podawania zastrzyku wtuliła się we mnie (a ja pożałowałam, że nie obcięłam jej zawczasu pazurków).

Odebrałam ją ok. 17. Ma usuniętą jedną listwę mleczną. Z sutka, na którym był guz miała jakiś wyciek. Dostałam ją wybudzoną, ubraną w kaftanik i z wenflonem w łapce. Nusię zabezpieczono antybiotykiem o przedłużonym działaniu i środkami przeciwbólowymi.

Gdy przyjechałyśmy do domu wędrowała nie przejmując się ani kaftanikiem, ani innymi ograniczeniami. Odwiedziła balkon, wchodziła na tapczan, czy wersalkę. Była nieco oszołomiona, ale dość aktywna. Dopiero późnym wieczorem poczuła pierwszy ból; zaczęła płakać donośnie budząc inne zwierzaki. Wszystkie pobiegły do niej, by sprawdzić, co się stało.

Wczorajsza wizyta kontrolna przebiegła bez kłopotów. PanDoktor wyjął wenflon, obejrzał brzuch, wydał zalecenia. W poniedziałek Nusia dostanie kolejny antybiotyk, a 16 września zdejmiemy jej szwy.

Kocinka zaanektowała psie posłanie. Jest blisko podłogi, izoluje od chłodu i ma oparcie, z którego Nusia chętnie korzysta. Sara nie rości sobie żadnych pretensji do własnego legowiska, potulnie spała na podłodze. I tylko czasami podchodzi do Nusi i liże ja po łepetynce lub plecach.

Wycięty guz został wysłany do badania histopatologicznego. Wyniki będą pod koniec miesiąca. I choć statystyki są brutalne, mam nadzieję, że Nusia będzie w tej bezpieczniejszej grupie.


P.S. Dopisek: Pod kubraczek wkleiłam Nusi, zgodnie z zaleceniami PanDoktora, wkładkę, żeby można było obserwować ewentualne wycieki z rany. A ranę posypałam preparatem przyspieszającym gojenie. Okazało się, że kaftanik przylepił się do skóry i musiałam go odrywać przy wtórze kocich protestów. Nie mogłabym być weterynarzem; ręce trzęsły mi się jeszcze przez 15 minut po zakończonej "obsłudze" kota.

27 sierpnia 2014

Dojrzewanie do bycia kocurem

Wojtek dojrzewa do bycia KOTEM. Owszem, szaleje, ale też coraz częściej zaczepia mnie prosząc o głaski, coraz częściej układa się na "kokoszkę" puchaciejąc i stając się większym kotem niż jest w rzeczywistości. Nie porzucił, rzecz jasna, chowania się pod kapy, kołdry, koce do spania, ale często widuję go śpiącego po prostu na fotelu, czy wersalce. I nie zawsze noce spędza na drapakowym bocianim gnieździe.

Wczoraj mnie zaskoczył. Widząc ułożone na mnie Sisi, Gusię i Nusię zaczął powolutku wchodzić na tapczan. I gdy już, już miał się przytulić do Gusi, ta obudziła się i nakrzyczała na niego. Zwiesił łepetynkę i powędrował na drapak. Ale dziś rano spał na tapczanie, pięknie zwinięty w kłębuszek. Może dziś wieczorem ciotki wyrażą zgodę na jego towarzystwo?

25 sierpnia 2014

Sierpień gna jak oszalały...

Na Nusiowym brzuchu Ciotka Zu wymacała guzek. Czym prędzej udałyśmy się z Nusią do PanDoktora, który guzek potwierdził, zalecił guzka obserwację i jeśli nic się w guzku nie zmieni - usunięcie go z Nusiowego brzuszka razem z całą listwą mleczną. Umówieni jesteśmy na 5 września.

W pięknym dniu, 15 sierpnia, gdy tylko nasz PanDoktor wyruszył na upragniony urlop, pochorowała się Sara. Chorowała już podobnie zimą, ale tak wówczas, jak i teraz obserwowanie psa targanego torsjami nie należy do najprzyjemniejszych widoków (że o sprzątaniu nie wspomnę). Zarządziłam głodówkę, a w sobotę pojechałyśmy do PaniDoktor. PaniDoktor jest naszym weterynarzem zastępczym, mamy do niej zaufanie, więc ze spokojnym sercem pojechałam. Sara została przebadana na wszystkie strony - USG, biochemia, morfologia, a na koniec niestety zastrzyki. I zalecenie głodówki, a później lekkiego posiłku. W niedzielę wizyta kontrolna i kolejny zastrzyk, a poniedziałek - już ostatni. Oczywiście, Sarze już w niedzielę nic nie było, ale kuracji trzeba było dopełnić.

Na pocieszenie i ku rozrywce, w środę pojechałyśmy w Beskidy. Wyjechałyśmy dość wcześnie, ale i tak Sara rozglądała się lekko zdumiona i zniesmaczona. Może myślała, że znów ją wiozę do lekarza, tylko teraz gdzieś dalej? Po dojechaniu na miejsce wyruszyłyśmy na przechadzkę szlakiem spacerowym, który niepokojąco mocno od pierwszych metrów piął się w górę. Cóż, górołazy z nas żadne, więc się zmęczyłyśmy;-) Po zejściu ze szlaku na mnie czekała kawa i coś słodkiego, na Sarę - przekąska. Odpoczęłyśmy i ruszyłyśmy na dalszą włóczęgę. W sumie łażenie i odpoczywanie zajęło nam około 4 godzin. Sara zaraz po zajęciu miejsca w aucie zasnęła pochrapując cichutko.



Gdy Sara była chora pozwoliłam jej się położyć tuż obok mnie i kotów na łóżku. Ułożyła się delikatnie, powolutku, udając, że nie widzi leżących obok kocic. I teraz zagląda wieczorami do łóżka z nadzieją, że znów będzie mogła, zamiast na legowisku, leżeć z nami.


Wojtek uwielbia po kolacji wyskoczyć na balkonowe dojadanie. Gdy już uporządkuję cały dom przed nocą, uprzątnę kuwety podolewam wody i różne takie, zabieram chłopczydełko z balkonu. Ostatnio zabrałam jego i to wstrętne, wielkie coś, co miał w pyszczku. Uparł się, na dodatek, aby to coś skonsumować na łóżku, nieopodal poduszki. Udałam, że mam jeszcze coś pilnego do załatwienia w łazience - jakieś mycie umywalki w środku nocy lub coś w tym stylu - byle nie patrzeć na jego pożywianie się dzikiem białkiem.

Urlop mi się skończył, więc wracamy do rytmu dnia związanego z pracą. Czyli wczesne pobudki i długie poranne spacery. Stwierdziłam dziś, że już pora na to, by z szafy wyciągnąć rękawiczki.

P.S. A u Ciotki Zu na swój dom czeka Piotruś. Uroczy, prawda?

13 sierpnia 2014

Duszka [*]

Umarła nam rok temu. W procesie umierania towarzyszył jej Z., mnie nie było. Żałuję każdego dnia, że mnie nie było. Ale jeszcze bardziej żałuję, że już Jej nie ma z nami. 


Lubiłam te chwile, w których - gdy jeszcze Duszka była dzikuskiem i mieszkała w łazience - wędrowałam do niej, włączałam cichy dźwięk mruczenia kota i siedząc na podłodze czytałam co chwila popatrując na nią. Cieszyło mnie każde głaśnięcie, na które pozwoliła. Uśmiechałam się widząc jak wyciąga szyjkę próbując dojrzeć coś ze swojej kryjówki i jednocześnie nie opuszczać kryjówki. Rozśmieszała mnie wynosząc - swoim zdaniem - za duże kawałki jedzenia do przedpokoju i domagając się zmniejszenia porcji, bo ona jest damą i tak mocno to jej się buzia nie otwiera. A z drugiej strony - gdy widziała Sisi goniącą Gusię wpadała między nie, szeroko rozstawiała nóżyny i prychała na nie ostrzegawczo, niczym strażnik Teksasu. Doskonale wiedziałam, że oszukuje kiedy wracałam z pracy, a ona z miną zagłodzonego niewiniątka witała mnie w przedpokoju usiłując mnie przekonać, że Z. przez cały, cały czas mojej nieobecności nie dał jej nic, NIC, do jedzenia.

Brakuje mi Jej. Każdego dnia...

11 sierpnia 2014

Rytm życia

Z powodu lata i jego naturalnych objawów, czyli słońca i wysokoch temperatur, oraz z różnych innych powodów, trzeba nam było nieco przeorganizować codzienność. Poranny dźwięk budzika dla Wojtka oznacza, że za chwilę zostanie otwarte okno, więc wdzięczy się i domaga szybkości w działaniu. Sara budzi się powoli, podnosi, przeciąga i popatruje, czy to może już będzie jedzenie. Gusia, Nusia i Sisi owszem, otwierają oczy, ale nie wykazują żadnego zainteresowania tym, że wstaję. Bo one nie muszą. 

Gdy na wpół przytomna spaceruję pomiędzy pomieszczeniami szukając psich woreczków, swoich okularów, butów, Sara zalega w przedpokoju i czeka cierpliwie. Reaguje dopiero na widok szelek, które zdemuję z wieszaka. Drocząc się ze mną, unika założenia szelek, by po chwili nadstawić łepetynkę i zamachać ogonem. Spacerujemy długo, chłonąc poranek w budzącym się do życia parku. Czasami spotykamy zające, czasami większe zwierzęta.

Karmienie odbywa się w oddzieleniu. Pies je najczęściej w pokoju, koty zostają w kuchni. Owszem, czasami jest tak, że koty nie chcą jeść rano, więc Sara zajada swoje w kuchni, a im zostawiam na później suche w miejscach, do których nie sięgnie pies.

Popołudniowy spacer ograniczamy do minimum - do załatwienia potrzeb fizjologicznych. Nie, nie dlatego, że szkoda mi czasu, ale z powodu temperatur. Sara chwilę po wyjściu z domu zaczyna się ślinić, dyszy i nie pała szczególnią ochotą do spacerowania.

Za to wieczorem... Wieczorem bywamy dłużej i chętniej. Co prawda Sara najbardziej lubi krążyć po tych ścieżkach, po których chodzi dużo ludzi - może coś komus upadnie i będzie można zjeść. Najchętniej odwiedza kawiarenki z lodami, czasami kupuję jej wafelka sprawiając jej wielką radość (wiem, nie powinnam i obiecałam sobie, że już nie będę). 

Zaobserwowałam, że koniecznie musimy spotkać się z innymi psami - dużymi i silnymi, jak Sara. Czasami chcę z nią pobiegać, ale widać, że nie jest "wybawiona"; zabiega mi drogę i próbuje podgryzać. Ktoś chętny na zabawę malamucią?

Wczesne wstawania powoduje wczesne zasypianie. Tuż przed dziesiątą wszystkie zwierzaki grawitują w stronę sypialni. A ja sprzatam w kuwetach, uzupełniam wodę i karmę w miskach, a gdy przeczytam kilka stron książki i gaszę światło, z przyjemnością witam układające się na mnie na noc koty. Do snu kołysze nas regularny, wyraźnie słyszalny oddech śniącej Sary.

Dopisek: Sara zazwyczaj unika łazienki. Wchodzi do niej tylko gdy widzi, że zanim skryję się w brodziku, rozścielam przed nim ręcznik. Sara wchodzi, układa się na ręczniku i śpi. A ja wychodząc spod prysznica staję na palcach między jej zaspanymi łapkami.

31 lipca 2014

Przegląd, czyli jak zrazić do siebie zwierzyniec w dwa dni...

Korzystając z kilku dni wolnych od pracy postanowiłam zrobić przegląd stanu zdrowia zwierzyńca. Zarezerwowałam wizyty, pożyczyłam wielki transporter i... I Gusia odmówiła przebywania w jednym transporterze z Sisi. Zapakowawszy Sisi i Gusię w dwa transportery udałam się z nimi do PanDoktora. Sisi na miejscu domagała się wypuszczenia z koszyka, a oswobodzona dała się zważyć (5,50 kg) i zwiedziła gabinet zostawiając zapachy na krześle, biurku, Doktorze. Podczas słuchiwania mruczała przyjaźnie i na tyle głośno, że jedynie dźwięk serca dało się usłyszeć. Na koniec wystawiła przecudnie brzuch do głaskania, czym sprowokowała PanDoktora do szerokiego uśmiechu. Z Gusią było ... Gniewniej było;-) Zważona została metodą: ważymy transporter z kotem w środku, a potem sam transporter w tym czasie trzymając prostestującego kota mocno w ramionach. Ważenie wykazało 4,35 kg, a osłuchiwanie - podobnie jak u Sisi - było niemożliwe. Jedynie przyczyna była inna - Gusia warczała protestując przeciwko wożeniu, macaniu, słuchaniu i w ogóle różnym takim. Obydwie panny należy jesienią zaszczepić, a wcześniej jeszcze wyczyścić im zęby, bo w paszczękach nie maja najlepiej.

Dzień drugi oznaczał wizytę z Nusią i Wojtkiem. Włożeni do jednego transportera pocieszali się wzajemnie, Nusia miauczała zmartwiała po cichutku, a gdy na stole do badań otworzyliśmy wieko transportera okazało się, że on się tylko wydaje taki duży;-) Nusia cichutko skarżyła się podczas badania, nie chciała dać się postawić na wadze wczepiona we mnie (waży 6,45 kg), a gdy PanDoktor oglądał Nusine oczka cierpliwie przeczekiwała. Nusinka też ma zęby do czyszczenia, no i wiadomo - trzeba szczepić. Wojtek ku mojemu zdumieniu waży 4 kg. Dał się w miarę spokojnie obejrzeć, podotykać, choć wyglądał tak, jakby miał chęć na ucieczkę. Jemu zębów czyścić nie trzeba, ale podać szczepionkę już tak.

Od PanDoktora wróciliśmy z pasta odkłaczającą, kroplami na Nusiowe ślepka oraz zestawem tabletek odrobaczających dla całej piątki (Sara waży 32,45 kg) oraz zaproszeniem na potrójne czyszczenie zbębów i popiątne szczepienie. No, kociokwik po prostu...








Nusia po powrocie do domu ułożyła się w kartoniku stojącym w przedpokoju i marudząco sprawdzała, czy jestem i skarżyła się na wycieczkę do PanDoktora. Ewidentnie potrzebowała pocieszenia, więc co chwila szłam do niej i pocieszłam:-)

Wymyśliłam ostatnio, że kocia miska z suchym jedzeniem, by być bezpieczną przed psią zachłannością, może stać na lodówce. Stoi i koty (widziałam samodzielnie wskakujące Sisi i Gusię, Nusię i Wojtka podsadzałam) z niej korzystają. Ale tylko w dzień! W nocy, bez względu na to, jak bardzo miska jest pełna, budzą mnie, bo przecież muszę wstać i napełnić ich indywidualne miski, choćby po 5 ziarenek. Widocznie z miski na lodówce nie smakuje aż tak bardzo...

22 lipca 2014

Ploteczki

Koty odmówiły dziś uczestnictwa w życiu. Owszem rano chętnie towarzyszyły mi podczas sprzątania, włażąc wszędzie tam, gdzie nie powinny, ale popołudniu zmęczone nadzorowaniem porządków, zasnęły. Gusia wyłamała się z atrakcji życia domowego wcześniej, wsadzona przed 9 - na swoją wyraźną prośbę - do szafy, między zmiany pościeli, opuściła kryjówkę dopiero koło 17. I to tylko dlatego, że namówiłam ją na jedzenie;-)

Do kotów oczywiście dołączyła i Sara, która spała tak smacznie, że aż nie chciało jej się sprawdzać, co robię i czy przypadkiem nie karmię kotów.

Na wieczornym spacerze była już ożywiona. Szczególnie jednak na wybiegu, gdzie spotkałałyśmy wilczaka czechosłowackiego, pieska wyżłopodobnego, który zaczepiał wszystkich i Sara musiała mu wyjaśniać, że tak się nie robi, oraz haskiego, który pozazdrościł Sarze patyków i sam też leżał i gryzł:-)

Zbliża się pora spania, zwierzyniec nakarmiony układa się w ulubionych miejscach. Jeszcze tylko sprawdzić, czy nie ma nikogo na balkonie, poczęstować Sisi tabletką i można iść spać :-) Dobrze, że mam urlop:-D

P.S. Nakrzyczała na mnie dziś jedna pani. Krzyczała w chwili, w której jej pies napadł na Sarę. A krzyczała, bo skoro widzę, że ona jest na tej ścieżce ze swoim psem, to dlaczego ja idę tą samą ścieżką, zamiast gdzieś skręcić? Położę to na karb upału...

20 lipca 2014

Jeśli poprzednio wydawało mi się, że jest upał...

... to nie wiem, co powiedzieć teraz. W mieszkaniu, w którym zazwyczaj panuje temperatura zbliżona do 19 stopni, szaleje 25-26 stopni. Termometr zewnętrzny, który w pełnym słońcu jest tylko do godziny 9 rano, i na który boimy się spoglądać, pokazuje od 27 do 40 stopni. Koty śpią na okrągło i nie chodzi tu tylko o czas, ale także o przyjmowane do spania pozycje. Pies wyspacerowany został już przed 8 rano, a w dzień wyszła tylko na krótki spacerek. Resztę czasu śpi, zajada się ze mną wiśniami, śliwkami, kalafiorem i chrupie - już beze mnie - marchewkę.

Drapak, jak widać, służy nie tylko do drapania. Wojtek w nim sypia, Gusia uwielbia tarzać się na plecach, Nusia zza ramienia spogląda lekceważąco na Sarę, a Sisi - w pozycji na kokoszę - omiata dom spojrzeniem pełnym wzgardy dla ludzkich słabości.



Jak sobie radzicie z wysokimi temperaturami?

P.S. Dojrzałam do zmiany szablonu (albo chociaż nagłówka), może macie jakieś podpowiedzi, żeby było ładnie i czytelnie?

P.S.2. TUTAJ zrobiłam bazarek na rzecz Lajli z guzem na śledzionie. Może coś Was zainteresuje.

5 lipca 2014

Sobotnie porządki...

... zaczęliśmy od robienia bałaganu. Co w naszym wypadku oznacza czesanie pięciu zwierzaków i obcinanie pazurków czterem.

Na pierwszy ogień poszła Sara. Bo wiadomo, że jeśli nawet robi się z psem coś za czym pies nie przepada, to i tak on musi być pierwszy. Najpierwszy, przed innymi (vide: Boni i Raptor kłócą się o czesanie). Nadstawiła jeden bok, łaskawie pozwoliła poczesać ogon, a do czesania drugiego musiałam ją namówić, układając według moich potrzeb. Z Sary wyczesałam sierść wielkości średnich rozmiarów kota.

Kolejnym czesanym zwierzakiem była Sisi. Akurat miała życzenie, aby wpuścić ja do garderoby i podsadzić do szafki z obrusami, więc owszem wpuściłam do garderoby, a później niecnie posadziłam ją sobie na kolanach i pozbawiłam nadmiaru sierści. W połowie zaczęła się awanturować, marudzić, ale stosując argumentację - "Jeśli ja tego nie wyczeszę, ty będziesz musiała wylizać", udało mi się osiągnąć cel. Oczywiście, na koniec podsadziłam Sisi do szafki:-)

Zamknąwszy Sarę w pokoju z kociastymi i TŻ zawędrowałam do sypialni, gdzie pod kołdrą i kapą odpoczywał Wojtek. O dziwo, obcinanie pazurków odbyło się bez kłopotów, Wojtuś leniwie burczał, a czesanie - cóż... Nasze chłopczydełko jest tak chudziutkie, i ma tak "obcisłą" skórę, że niewiele było do wyczesywania.

Czesanie i obcinanie pazurków Gusi i Nusi wymagało ode mnie wyższego poziomu logistyki. Musiałam odseparować psa i zaczarować koty, żeby nie wydawały gniewnych dźwięków. Gusia protestowała tylko przy obcinaniu pazurków. Czesanie lubi, więc ułożyła się wygodnie i tylko co jakiś czas odwracała łepetynke, by sprawdzić, czy nie zamierzam przerwać. Z Nusią, jak zwykle, trzeba było zdecydowanie i nieco na siłę. Zaczęłam od pazurków i musiałam zrobić ze dwie przerwy, bo Nusia nagle próbowała przypominać węża, a gdy udaremniłam te zamiary, zaczęła prychać na mnie i próbować ugryźć. Z czesaniem było o niebo łatwiej. Nie tak idealnie jak z Gusią, ale względnie dobrze.

Teraz - po wypełnieniu niewielkiego kosza na śmieci sierścią zwierzęcych domowników - możemy przystąpić do sprzątania. Jasne bowiem jest, że nie wszystką sierść udało się zebrać, mnóstwo unosi się w powietrzu...

3 lipca 2014

Kilka słów

11 czerwca miałam napisać o tym, że mija 6 rok Nusi z nami. Jednak, gdy wracałam z pracy dostałam wiadomość, że zmarł mój Tata. Wrzuciłam do auta torbę z nieadekwatnie dobranymi ubraniami, na tylne siedzenie zaprosiłam Sarę i pojechałyśmy do rodzinnego miasta.

Po kilku dniach ustalił się spokojny rytm - wczesna pobudka, spacer, jakieś sprawy, które jako że stricte ludzkie wymagały zostawienia psa w domu, kawa w południe, południowy spacer, obiad, znów jakieś sprawy, wieczorny spacer i sen. Rytm i spokojny, ale i angażujący - nie było zbyt wiele czasu na komputer, książki. Może to i dobrze? [bliższe informacje i zdjęcia na blogu Malamucie opowieści]. Ach, Sara po powrocie ważyła 33 kg, czyli tylko o pół kilo więcej niż, gdy ważyłam ją na Mazurach.

W tym czasie koty w towarzystwie Z. odżywały. Jedzenie w miskach mogło stać ile chciało, ganianie można było uskuteczniać bez obaw, że dołączy się do niego pies. Słowem - pełen, nie zapsiony relaks.

Po powrocie, chyba z rozpędu, spacerowałyśmy z Sarą nadal dużo. Co więcej, w niedzielne popołudnie, umówiliśmy się na malamuci spacer. 

 
 
Wracam do pourlopowej codzienności. Koty śpią z nami, pies budzi mnie lizaniem po twarzy, gdy koty w nocy chcą jeść i jest dobrze, domowo.