31 października 2008

Dnie pełne wrażeń

Wczoraj pan kurier przywiózł takie wielkie coś. Dużo było foliowych opakowań i kartonu. Świetna zabawa. Popołudniu zostawiliśmy Kociaste z nowym łóżkiem, a gdy do nich wróciliśmy dzierżyliśmy strasznego potwora vel odkurzacz. Nusia i Sisi zwiały podczas próby odkurzacza do łazienki, a Gusia siedziała zamieniona w puchatą piłkę z głową na parapecie. Sisi obraziła się na nas na dobre pół godziny.

Dziś odwiedził nas kolejny kurier – tym razem przyniósł paczkę Ko-córkom. Dostały mnóstwo nowego, pachnącego żwirku, wielką paczkę jedzenia, myszy, zabawkę z dzwonkiem oraz smakołyki. Nusia oszalała na punkcie tychże myszy. Podskakuje, poluje, chowa pod koc, a potem udając, ze zapomniała gdzie są, odnajduje je z wyraźna radością na pyszczku. Sisi podskakuje do myszki i z myszką, a w biegu do myszki o pół głowy wygrywa z Nusią (choć i tak w ostatnim momencie pozwala złapać myszkę Maleńtasowi). Gusia z myszką robi sus, przytrzymuje myszkę między łapkami, przykrywa ją własną piersią i rozgląda się na boki sprawdzając, czy nikt nie zamierza zabrać jej białego stworzonka. Zabawki z dzwonkiem boją się wszystkie trzy:/

Umęczone nadmiarem wrażeń śpią. A w nocy włażą na kołdrę i śpią na nas.

29 października 2008

Zabawne koteczki








Sisi i Nusia często się razem bawią. Co oczywiście nie przeszkadza Sisi w sytuacji, gdy czuje, że Nusia zagraża jej poczuciu indywidualności, wyjaśnić przy pomocy syków i pięści, że nie należy włazić tam, gdzie kota nie chcą. Ale zabawy są pocieszne... Ko-córki ganiają się, sprawdzają swoją wrażliwość na dotyk i czujność. Dziś udało mi się je przyłapać z aparatem.
P.S. Rozmawiałam dziś z panią, od której mamy Sisi. Mama Sisi wciąż jest u tej pani i miewa się dobrze:)

21 października 2008

Żeby nie było...









że w kociokwiku tylko kotki w gościnie albo akcje adopcyjne - dziś trochę o Ko-córkach.

Największym przyjacielem Kota jest kasztan. Naznosiłam ślicznych, okrągłych, błyszczących całe kieszenie, mając nadzieję na sprawienie radości Kociastym. Im sprawiłam radość, a sobie utrapienie, bo kasztany mam w łóżku, szafce, pod lodówką, pod wanną, w butach, pudełku i - co najbardziej dotkliwe - pod bosymi stopami. Kasztanami bawią się wszystkie trzy kocie dziewczynki, choć na zdjęciach przyłapałam tylko Nusię. Tak, tak - kasztan jest w Z. butach;)

Równie przyjaznym przyjacielem Kota jest szafa. Sisi codziennie staje przed dzwiami i leciutko skrobie na znak, że chciałaby wejść do środka i sama sobie z otwieraniem nie poradzi. Uwierzycie, że doszłam już do takiej perfekcji, iż otwieram drzwi szafy niemalże bezwiednie i niemalże przez sen? Gdy już szafa stoi otworem, równie chętne, jak Sisi, do jej wypełnienia są Nusia i Gusia. Z tym, że Gusia zalega w ciemnościach i tylko błyszczące ślepka świadczą o bytności Kota w szafie, Nusia za punkt honoru przyjmuje wędrówkę wysokościową, a Sisi dotarcie do wnętrza ślicznych, niebieściutkich pokrowców na ubrania (jeden stracił już swoją cechę ochronną, bo przed czym on ma chronić skoro cały w strzępach?). O ile Sisi zwiedza szafę także od góry, przyglądając się marzycielsko sufitowu lub zwyczajnie uciekając przed napastliwością Maleńtasa, to Nusia i Gusia wykazują dośc lekceważący stosunek do takich ekscesów.

Niech nikogo nie zwiedzie szalenie przyjazna postawa - łapki w łapki. Sisi z Gusią toczyły zacięty bój, a to tylko chwilka przerwy - bo prześcieradło takie niebieskie, bo ciepłe wciąż od spania... Każdy powód jest dobry, by na chwilę zawiesić broń;)

O tym, że karton jest kocim przyjacielem o tyle lepszym od kasztana, że występuje rok cały - kociarzy nie muszę przekonywać. A jeśli ktoś potrzebuje upewnienia się w tym twierdzeniu, niech spojrzy na zdjęcia.

Akcja adopcyjna - zapraszam!

20 października 2008

Tajga i Tajniak





Było ich troje, ale Tajger odszedł za Tęczowy Most. Szukają domu na stałe, a w tymczasowym korzystają z opieki ludzi i zwierząt.

Resztę zdjęć można obejrzeć tu

Kontakt z opiekunką Tajgi i Tajniaka można nawiązać tu.

19 października 2008

18 października 2008

Zakładka

Gusia się zmienia. Pod koniec października minie osiem miesięcy, od kiedy zabraliśmy ją ze schroniska.

Nigdy nie myśleliśmy, że z Gusią będzie można się przytulać. A można... Trzeba tylko Gusię wziąć na ręce, przełożyć tam, gdzie zmaierza się uskuteczniać owe przytulanie, przytulić się i gładzić puchatą sierść Gusiaczka. Leży wówczas jak trusia i łypie tylko od czasu do czasu jakby sprawdzając, czy nie nudzi się nam to przytulanie.

Gusia się bawi. Coraz częściej widzimy ją jak nieco zawstydzona podrzuca sobie myszkę lub trąca łapką piłkę. Wczoraj Nusia ukradła ze stołu zakładkę do książki, a gdy tylko straciła nią zainteresowanie, Gusia postanowiła zbadać cóż to takiego i czemu służy. Podrzucała, wzięła w pyszczek, przeniosła zakładkę, a przy jej odkładaniu zrobiła fikołka. I znów podrzucała, odskakiwała od niej i atakowała na nowo. Cudnie było patrzeć:)

Cieszę się, że zaprosiliśmy ją do rodziny:)

15 października 2008

Nieudane starcie






Sisi postanowiłan napaść na Gusię i nieco ja potarmosić. Usiadła za Gusiowymi plecami i przyczaiła się. Gusia zamarła, a po chwili milimetr, po milimentzr zaczęła przesuwać się bokiem do agresorki. Sisulka przygotowała łapencję, żeby w razie czegoś - czego nie wie nikt - zaatakować koleżankę. Gusia polamutku, pomalutku stanęła bokiem do Sisi, a później powoli, z maksymalnie napiętymi mięśniami oddaliła się dumnie w stronę ... czegokolwiek. Sisi popatrzyła za nią z żalem. Wyraźnym żalem...

10 października 2008

ADHD

Ostatnio umiłowanym zajęciem Nusi jest zdejmowanie firanek z okien. Wbiega po stole na parapet, przysiada w pozycji wyjściowej, zatrzymuje się na chwilę, abyśmy mieli po pierwsze możliwość dostrzeżenia jak bardzo ona jest skupiona na skoku i ślicznie drgają jej pod skórą mięśnie, a mimo to kątem oka widzi nas i sprawdza co robimy, po drugie – żebyśmy ją złapali, to ona wówczas zaczepi od niechcenia jednym pazurkiem o rzeczoną firankę i będzie udawać, że to chodzi o ściąganie firanek. Piszę „udawać”, bo nabieramy coraz większego przekonania, że to chodzi o skupienie na sobie naszej uwagi. Zrywanie firanek jest czynnością jakby dodatkową, aczkolwiek przynoszącą wielką frajdę.

Za działalność swoją Nusia jest karana. Z. na nią krzyknie, ja pogrożę palcem, zostanie wyniesiona do karnego pudełka (puste, płaskie pudełko zwane tak umownie) stojącego w przedpokoju lub usadowiona na łóżku. A Nusia wraca z prędkością światła, szczerząc się radośnie, na parapet. 

Śmiesznie jest jak Nusia pędzi. Nieważne gdzie i po co, ważne jest pędzenie. Stół, z którego spada jakaś książka, parapet, na którym leży Gusia (trzeba przelatując nad Gusią ugryźć ją w ucho), telewizor i ostry wiraż przed ścianą. Jeszcze tylko plecy czytającego Z., poduszki na półce, koszyk Sisi (trzeba pacnąć siedzącą w koszyku kotkę), wanna, worek ze żwirkiem, w którym trzeba spróbować się zakopać wysypując pełno żwirku na podłogę i znów zrzuca się ze stołu tę książkę, co przed chwilą leżała na podłodze.
Modyfikacje są jeszcze takie: zrzucenie telefonu z półki, wbiegnięcie do zlewu w kuchni, wskoczenie do lodówki (bo akurat otwarta), zabranie długopisu, otworzenie kieszeni na cd w wieży, rozjeżdżenie gazet, wspięcie się po moich plecach i próba zaatakowania żyrandola, walka z kluczami włożonymi do zamka.
Inną odmianą zabawy jest ta polegająca na siedzeniu w przymkniętej szafce, wybieganiu z szafki w stronę człowieka, zawracaniu z drogi, gdy tylko zauważy się, że człowiek patrzy na kota i ponownym schowaniu się w szafce. I tak jakieś dziesięć do dwudziestu razy. Potem trzeba pędzić, bo nudno by było…

8 października 2008

O kotach w schroniskach

Podczas wędrowania po blogosferze znalazłam taki tekst:

Bo w schronisku, proszę Pani to jest trochę jak w domu dziecka, nosy poprzyklejane do szyby, stukot łapek i ciągłe kolejki do toalety, no i wyczekiwanie, ciągłe, że może w końcu po mnie przyszła ta Pani? Może zatrzymany na dłużej wzrok tego Pana mówi, że dziś ja opuszczę to miejsce by zasiąść na jego kolanach? I rozczarowania, kiedy widzisz sylwetki ludzi, którzy odchodzą śledzone pełnymi jeszcze nadziei oczami, odprowadzane cichymi słowami: nie zostawiaj mnie, proszę... Bo w schronisku proszę Pani, to jest trochę jak w poczekalni, jedni przychodzą, drudzy odchodzą, wszyscy z niecierpliwością oczekują, kiedy wybije TA godzina. Niby razem a jednak każdy osobno. Jedni wciąż pełni nadziei, że to już, niebawem, za chwilę inni już bez emocji, bez wiary... Ile można czekać na pociąg, który ma setki łez opóźnienia?... Mruczek ze Schroniska

Znalazłam go TU.

7 października 2008

Skończyło się weekendowanie...

i wydaje mi się, że Sisi odetchnęła z ulgą. Ona owszem lubi, gdy coś się dzieje, ale było nas za dużo jak na jej upodobania. I na dodatek była Helenka, które upierała się, by kotki głaskać. Sisi wyraźnie zaprotestowała przeciw takim praktykom. Szła przed Dziewczynką, a gdy ta wędrowała wciąż za nią, Sisuleńka odwróciła się i naprychała na ludzkie dziecko. Helena zawahała się, po czym sięgnęła do kociego ogona. Tym razem Sisi zastosowała metody poważniejsze - prychnęła długo i przeciągle, a dodatkowo pacnęła Dziewczynkę w rękę łapką zwiniętą w pięść. Helenka usiadła, rozejrzała się wokoło, spojrzała na swoją rękę, na Sisi i powędrowała w inną stronę.

Sisulka okazała się być zazdrosna. Gdy Mama z Helenką usiadły nieopodal na wersalce, na której spała Sisi i siedziałam ja, Kocinka natychmiast się obudziła i wdrapała na moje kolana - żeby nie przyszło mi do głowy usadowienie na nich Heleny.

Nusia nic sobie nie robiła ze zwiększonego stanu ludzi i zwierząt. Przyglądała się lekko zdziwiona warczącej na Ciri Lulu, ale dla Maleńtaska obecność wielu osób oznacza, więcej rąk do głaskania i do zabawy.  Z Heleną (jak widać na zdjęciach poniżej) bawiła się z ciekawości, a my wszyscy mieliśmy powód do śmiechu. Szybciutko przypomniała sobie wszystkie kąty, a najszczęśliwsza była leżąc w łóżeczku Helenki, z którego - ku jej niezadowoleniu - była zaraz przepędzana.

Gusia chwilę po przyjeździe znalazła miskę w łazience i tam relaksowała się po podróży. Ludzkie dziecko, owszem, zauważyła, ale jako, że Gusia ma spory dystans do otaczającej ją rzeczywistości, niespecjalną jej to zrobiło różnicę. Wracaliśmy wieczorem, gdy było już ciemno, zatem Gusia mogła podróżować spokojnie. Wiem, że nie powinno mnie śmieszyć samopoczucie Gusi podczas jazdy, ale... Gdy tylko zwalniam Gusia zaczyna nerwowo przestępować z nogi na nogę, gdy wjeżdżamy do miejsc oświetlonych podnosi się i rozgląda. Gdy się zatrzymuję, szczeka na mnie, że mam ruszać. Skutek tego taki, że kot nie pozwala mi jeździć wolniej niż 60 km/godzinę.

Ciri była przeszczęśliwa, gdy nas zobaczyła. Jedno z nas mogło odpakowywać koty, drugie musiało witać Sunię. Potem, rzecz jasna, i druga osoba musiała ucieszyć się radością psa. Zabraliśmy ją na spacer. Gdy zbliżaliśmy się do rzeki Ciri zaczeła szczekać na nas zachęcająco - chciała od nas zgody na pływanie. Nie chcieliśmy pozwolić, więc udaliśmy, że nie słyszymy. Ale na nas nakrzyczała... Gdy wracaliśmy przypałętał się duży, owczarkopodobny pies. Biegł za Ciruchną, a gdy ta jazgotliwie go odganiała (zza kagańca), nabierał jeszcze większej ochoty na zacieśnianie znajomości. Pół miasta przelecieliśmy biegiem z Ciri ujadającą na wielkiego psa i z owym wielkim psem radośnie biegnącym za nami. Nie było lekko...

Lulu, jako, że źle znosi podróżowanie, przed jazdą dostaje leki uspokajające. Po lekach ma chyba jakieś zwidy, bo warczała na wszystkie koty i psa, bez wyjątku i jednakowo monotonnie. Gdy już doszła do siebie przestała warczeć, zaczęła patrzeć ze zdziwieniem na tłumy wokół niej i przypomniała sobie, że Mama ma pyszną różę. Róża ma szczęście, że Lulu bywa u mamy dość rzadko, bo za każdą wizytą jest zjadana do gołych gałązek i ma czas, aby odrosnąć.

Z wizyty na łonie rodzinnym przywieźliśmy sobie wirusa grypy, więc lekko zdechnięci nie byliśmy w stanie odnotować wczoraj wydarzeń weekendowych. Koty na szczęście miewają się dobrze.

4 października 2008

Jesteśmy u celu podróży





Dojechaliśmy. Koty od razu poczuły się rewelacyjnie, wędrowały, zwiedzały i obwąchiwały cały dom. Gusia zwizytowała bardzo dokładnie wyremontowaną kuchnię, Nusia wytarzała się w brodziku, Sisulka wpasowała się idealnie w pochyłości tv. Czyli każdy dom jest nasz:)

Ciri na nasz widok oszalała ze szczęścia, a gdy z przepaścistych toreb wyjęłam ciasteczka dla psa okazało się, że Ciri umie cieszyć się jeszcze bardziej. Obecność kotów zaaprobowała bezboleśnie, a zaprotestowała jedynie wówczas, gdy Nusia przygalopowała do wersalki, na której siedziałam i położyła mi łapkę na kolanie. Któż wie, cóż ten mały stwór może zrobić swoją łapką z paninym kolanem - dla bezpieczności trzeba szczeknąć, prawda?

Na zdjęciach prezentują się Kotki Chwilowo Osamotnione. Gdy samochód stoi, a nas w nim nie ma, Ko-córki zasiadają na przednich siedzeniach i obserwują świat.

P.S. Pomysł z wyścieleniem pieluchą koszyczka Gusi okazał się być - kolejny już raz - rewelacyjnym. Dziękuję dziewczynom z Katowickich Niekochanych:)