14 kwietnia 2009

Poświątecznie

Wyjeżdżaliśmy w czwartek. Sisi, która ostatnio nie darzy podróżowania sympatią, uciekła do wersalki. Tuż za nią pobiegła Nusia. Gdy Gusia zorientowała się, że należy się schować weszła do… nowego transporterka. Nie zabieraliśmy go, ale i tak miejsce wybrane przez Gusię na kryjówkę rozbawiło mnie do łez. Zanim wyruszyliśmy trzeba było jeszcze zabrać z domu zapomniane to i owo, więc Guziolek chodziła po aucie i denerwując się wykazywała brak zrozumienia dla nieobecności Z. Nusia robiła serduszko.

Po drodze zatrzymaliśmy się tylko raz, w ryneczku małego miasta. Nieopodal naszego się zatrzymania rosły drzewa, a na drzewach grasowały ptaszory (zdaje się, że szpaki). Gusia i Nusia dały koncert godny tego, jaki na drzewach urządzało ptactwo. Sisi przyglądała się temu zdumiona.

Na miejscu, czyli w Leniwym Kocie, Ko-córki poczuły się dość swobodnie. Stałymi elementami krajobrazu zapewniającymi owe swobodne samopoczucie kotek są: miski, my i kuweta ( w podanej przeze mnie kolejności). Warunki zostały spełnione, kotki obwąchały wszystko wielokrotnie, obmacały wszelkie kąty, zakamarki i zaakceptowały miejsce. Oczywiście odwiedzona została szafa i to zarówno od góry, jak i od środka, zaszczycona obecnością Nusi została półeczka, a Gusia tak długo próbowała znaleźć odpowiednią odległość do tejże półki, że aż się nad nią zlitowałam i usadowiłam ją tam.


Wieczorem okazało się, że pies gospodarzy – Misiek prezentujący rasę Alaskan Malamute – jest psem bardzo towarzyskim. Chciałby zaprzyjaźnić się zarówno z nami, jak i z Ko-córkami. Nas próbował namówić na wspólna zabawę, usiłując zachęcić nas do tejże radosnym drganiem całego ciała, od czubka nosa po koniuszek ogona i wspinając się na nas, do kotek zaglądał – bardzo zainteresowany – przez szybkę. I tak oto mieliśmy scenkę rodzajową: Misiek i Kociaste rozdzieleni szybą i przyglądający się sobie z wyraźnym zdumieniem, a my płaczący ze śmiechu i próbujący zapanować nad koordynacją na tyle, by mimo rozprężenia humorystycznego zrobić zdjęcia.

Okazało się, że Gusia lubi spać na swoich człowiekach. Po cichu dopatrujemy się źródła tego cudu w kocu jaki dostaliśmy wraz z pozostałym wyposażeniem pokoju gościnnego, ale jednocześnie nie rezygnujemy z nadziei, że po prostu Guziolek na tyle się oswoiła, by z nami spać. Nie da się jednak ukryć, że ten koc miał coś w sobie. Z racji tego, że z nas dwojga ja jestem większym zmarzlakiem, ja dostawałam ów koc na noc, jako uzupełnienie kołdry. Na kocu spały wszystkie trzy kotki, nie bacząc na to, że pod kocem śpię ja. I choć ciepło Kociastych jest wiele warte, poranki, w które budziłam się dokładnie w takiej samej pozie w jakiej zasnęłam (bo przecież nie mogłam się kręcić – jeszcze by się któraś kotka zsunęła, albo co gorsza obraziłaby się za moje kręcenie i poszła) były dla mnie czymś nowym.


Jednego popołudnia odwiedziła nas pani gospodyni z czymś pysznym. Na jej widok kotki się ożywiły, a Nusia wspięła się na moje ramię i zaczęła mnie lizać po policzku. Po chwili zeszła i powędrowała obwąchiwać ręce gościa. Analizowaliśmy później zachowanie Nusi i przypomnieliśmy sobie, że za każdym razem, gdy przychodzi do nas ktoś kogo ona nie zna, wskakuje mi na ramię i okazuje swoją miłość i przywiązanie. Może boi się, że ją oddamy?

Podczas spacerów (kociaste nie spacerowały) spotkaliśmy inne zwierzęta i to raczej te, o których zazwyczaj myśli się, że są dzikie. W pewnej niewielkiej miejscowości, przy jezdni, spacerowały dziki. Gdy się zatrzymałam niepewna czy przypadkiem nie poczują potrzeby wkroczenia na jezdnię tuż przed naszym autem, jeden z nich kurcgalopkiem przybiegł do samochodu i wetknął doń łeb przez otwartą szybę. Rozumiem, że liczył na poczęstunek…

Bóbr kojarzył mi się dotychczas z żeremiami i mokradłami niedostępnymi dla ludzkiego oka. No to dziś na brzegu morza spotkaliśmy bobra. Siedział na wilgotnym piasku i pucował się zamaszyście. Na nasz widok wskoczył do wody, zapluskał ogonem i płynął niedaleko od piasku wzdłuż plaży. Niestety w stronę tłumów ludzi. Pozostaje mieć nadzieję, że nikt nie zrobił mu nic złego.


Podczas ostatniej przed wyjazdem nocy Nusia zachowywała się jak wolny elektron lub piłka tenisowa podczas Australian Open. Dostała niesamowitego przyspieszenia:  ukradła z półki w łazience szczoteczkę do zębów, ze stolika nocnego ochronną pomadkę i na zamianę to nosiła je w zębach, to turlała je po podłodze. Piłki używała tak głośno, że Z. jej ją zarekwirował w trosce o spokojny sen innych gości. Kładła się na plecach pod łóżkiem i metodą przesuwania łapkami po spodzie łóżka przesuwała się równie szybko jakby biegła. I tak po kilka razy w jedna i drugą stronę. W sumie kocie szaleństwo trwało 2-3 godziny. Sisi z Gusia leżały na szafie i patrzyły na ową dziwaczna nadaktywność jak z loży.

Po kilku dniach przyjemności pora było wracać do domu. Kociaste ze zdumieniem patrzyły na znikające ubrania, książki. Zaniesione do auta zaczęły po krótkiej jeździe protestować. Może było im za gorąco? Nusia kładła się na półce, zadzierała łepetynkę do góry i miauczała. Gusia nerwowo wyglądała zza okno i wyrażała niechęć do umykających pasków jezdni. Sisi – zazwyczaj spokojnie zajmująca koszyk – przywędrowała na kolana Z. i wdała się w nim w dyskusję. Że ona nie chce, że już dość i co to ma w ogóle być? Nie mamy w aucie klimatyzacji, więc chyba tą podróżą zakończyliśmy jazdy w dzień; póki temperatura nie będzie niższa będziemy jeździć albo wcześnie rano albo późnym wieczorem.

P.S. Pozostałe zdjęcia.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Wspaniałe wojaże i tyle wrażeń ,tylko pozazdrościc:)świetne zdjęcia, szczególnie oko w oko z Miśkiem ,że nie wspomnę o dziku i bobrze,myślę,że święta udane:)polecajcie taki sposób:)Podziwiam wszystkie trzy ,że wam qwybaczyły to ciągłe wożenie,głaski:)

Anonimowy pisze...

Mam pytanie bardziej techniczne ;-)
Jak koty znoszą samą podróż samochodem? Chodzi mi o to czy chorują, jak wytrzymują dłuższą jazdę bez kuwety, a potem pobyt w nowym miejscu? Pytam bo jestem kocią nowicjuszką, moja kotka ma niecały rok ale też myślimy o tym, żeby w razie wyjazdu zabierać ją ze sobą.
Pozdrawiam
Fjona

kociokwik pisze...

Fjono,
cóż z podróżującymi kotami jest tak jak z podróżującymi ludźmi...
Sisi (ta z białymi skarpetkami) zawsze jeździła bez kuwety a podróż najczęściej spędzała w koszyku. Od czasu kiedy mamy Gusię (ta panteropodobna) wozimy kuwetę i pozwalamy jej być na swobodzie (zamknięta w klatce załatwiała się pod siebie). Nusia nastała jak już była w aucie kuweta, więc nie ma kłopotu. Gusia denerwuje się w podróży, więc muszę unikać zwalniania;) i ostrego brania zakrętów. Sisi leży w koszyku. A Maleńtas albo leży z Sisulką albo kładzie się na półce i miauczy.
Są koty, które spędzają podróż w zamkniętym koszyku, są takie, które siedzą przypięte szelkami, ale moim zdaniem ważne jest by przyzwyczajać kociaka do wędrówki autem. Gdy się oswoi - będzie znacznie łatwiej:)
Powodzenia:)

milena pisze...

Zatęskniłam za KocÓrkami.
Głaski i pozdrowienia :)

kociokwik pisze...

Milleno,
dziękuję:)

abigail pisze...

Pięknie opowiadasz :)). Super poczytać, a i zdjęcia cudne :)! Gratuluję udanego wyjazdu i tak ciut, ciut zazdroszczę... :))).

kociokwik pisze...

Abigail,
może też się skusisz na taki wyjazd?:) Jesteśmy bardzo zadowoleni:)
p.s. W Leniwym Kocie przyjmują też psy, Misiek spaceruje tylko wieczorami:)

Anonimowy pisze...

Ale numer! Chodzi mi o bobra! Padłam ze śmiechu i z zaskoczenia. Juz sobie wyobrażamy Panią Bobrową na ręczniku, w kostiumie kąpielowym, z wiklinowym koszykiem piknikowym :-) Taka krewna bajkowej rodziny bobrów z Narni.Rety, ale tak poważnie to chyba takie kąpiele nie są czymś naturalnym dla bobrów. Nie jestem znawcą bobrowych zwyczajów, ale słona woda, fale, brak możliwości wybudowania żeremi... Przedziwne. Pozdrawiam cieplurko. Paula od Puzona