12 sierpnia 2008

Żyjemy sobie miło...

wśród zwierzyńca. Na tyle miło, że ręka nie wyciąga się po aparat, a i klawiatura nie jest specjalnie przyjazną.

Ciri zaakceptowała obecność kotów. Czasami patrzy na mnie z wyrzutem, ale staram się dzielić miłość pomiędzy wszystkie cztery zwierzątki i mam nadzieję, że każde z nich dostaje odpowiednią dawkę uczucia. Są jednak chwile, w których Ciri broni swojego świata – gdy Nusia przebiega po Cirulowym grzbiecie, gdy bawi się tuż pod psim nosem, waląc co chwila ogonem tuż, tuż przed oczyma Ciruchny, a także i wtedy, gdy Ko-córki zaczynają trenować zapasy. Wówczas Ciri szczeka. Raz, ale głośno. O… na przykład wczoraj: do leżącej w przedpokoju Ciri podeszła Gusia, zatrzymała się, przysunęła nos do nosa Ciri i gdy już nosy miały się zetknąć Ciri uznała, że dość już ma, że żadne koty nie będą jej oglądać z tak bliskiej bliskości. Teraz Gusia na widok Ciri wchodzącej do pokoju chowa się pod fotel.

Rodzice wstający znacznie wcześniej niż my wypuszczają Kociaste z naszej sypialni, dokarmiają i umilają sobie początek dnia kocim towarzystwem. Sisi robi rozeznanie i po chwili wraca do nas –jeszcze dosypia. Zachowanie Gusi zależy od jej nastroju – czasami wraca z Sisi, a czasami układa się na parapecie w pokoju rodziców (Mama zdjęła z niego wszystkie doniczki, byle by tylko Kociaste miały dużo miejsca). Maleńtas, póki nasze drzwi są zamknięte, galopuje po nas we wszystkich kierunkach, a gdy tylko drzwi zostaną otwarte, galopuje po całym mieszkaniu. Aktywnie uczestniczy w tym, co robią Rodzice. Dziś na przykład malowała z Tatą ścianę (no, może nadzorowała malowanie; siedziała Tacie na ramieniu). Bywa, że uprawia poranną wspinaczkę po wersalce, podgryza Mamę pijącą kawę, aż wreszcie umęczona swoim własnym szaleństwem, zasypia burcząc jak mały traktorek.

Dziś, aby wynagrodzić Ciri towarzystwo kotów, zrobiłam jej niespodziankę. I to nawet potrójną. Po pierwsze – jechałyśmy autem. Po drugie – tylko my dwie (żadnych kotów!). Po trzecie – pojechałyśmy nad jezioro. Uwierzcie – była to pełnia szczęścia. Ciruchna czekała na rzucanie patyków, szalała w wodzie, szczekała śmiejąc się wszystkimi zębami i tylko niepokojem napawał ją mój zamiar pływania. Na wysokości wody sięgającej mi do kolan zaczęłam płynąć. Nie oddaliłam się zbyt daleko od brzegu, bo po chwili poczułam Cirulkową łapę na ramieniu. Dopłynęła do mnie i wyraźnie dała do zrozumienia, że mam się nie wygłupiać – fala jest duża i ona nie ma zamiaru pływać aż tak daleko. Stanęłam zatem. Woda nie sięgała mi nawet do pasa. Ale czegóż się nie robi dla ukochanej bureczki… Trzeba było się taplać przy brzegu;)

Pokój, w którym podczas pobytu na Mazurach śpi moja siostra z córką jest zamknięty i nie wolno do niego wchodzić zwierzakom. Gdy tylko któreś z nas jest w tym pokoju, przy progu siedzą wszystkie trzy koty, a zza ich pleców wygląda Ciri – wszystkie kombinują czy może udałoby się zdobyć zakazany teren.

Wkrótce zostajemy sami z całym zwierzyńcem – Mama wyjechała już dziś, Tata wyjedzie za kilka dni. Będzie trzeba izolować Maleńtasa od Ciri, bo kolejne bieganie Nusi po psim karku może się niemiło skończyć. Ale życie wśród zwierząt jest samą przyjemnością – co z pewnością stwierdzą wszyscy zezwierzęceni. Prawda?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Wreszcie wieści, już chciałam lecieć na pocztę :-) I ładne fotki Luluni! Bawcie się dobrze zezwierzęceni! Pozdrawiam serdecznie :-)