Podróż upłynęła nam bez większych niespodzianek. Co więcej - im ciemniej się robiło, tym w aucie zapadał większy spokój. Gusia - wędrowniczek w końcu znalazła dobre dla siebie miejsce i choć pełna oburzenia podnosiła głowę przy zbyt, jej zdaniem, dużym zmniejszaniu prędkości jazdy nie płakała, nie marudziła i było ok. Ku naszemu zdziwieniu popłakiwała Nusia. Nie mogła się usadowić, źle jej jakoś było i ponosiła łepetynkę skarżąc się i piskając. Umęczona okrutnie, gdy zapadły ciemności, wprosiła się do Sisulkowego koszyczka i spały razem. Chyba musimy zabierać ze sobą kocie pudełko. Sisi jak zwykle była ostoją spokoju i wzorem podróżnika.
Ciri oszlała na nasz widok ze szczęścia. Położyła się na podłodze zagradzając nam drogę dokądkolwiek i czekała na głaski i... ciasteczka. Jako, że tym razem ciasteczek nie przywiozłam, zrobiło mi się wstyd, ale okazało się, iż Mama zabunkrowała poprzednie ciasteczka i skutkiem tego Pieska dostała to, na co czekała:)
Lulu zadziwiona hałasem jaki się wytworzył z okazji naszego przybycia wolała obserwować to wszystko z góry - siedziała na szafie jeszcze godzinę po naszym przyjeździe.
Teraz Sisi śpi na ulubionym odbiorniku tv, Ciri leży pod moim fotelem, Nusia próbuje zachęcić Lulu do wspólnej zabawy (i chyba się to nawet udaje, bo Lulu -w odróżnieniu od wczoraj - na nią nie warczy), a Gusia siedząca przed chwilą na parapecie zeskoczyła i poszła zwiedzać włości, wkurzając przy okazji Lulunię (warczenie rozległo się w całym mieszkaniu).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz